wtorek, 24 lutego 2015

Małe podsumowanie Oscarów


Wczoraj w naszym kraju wszędzie mówiono o ogromnym polskim sukcesie - Ida Pawła Pawlikowskiego otrzymała Oscara, wciąż najbardziej prestiżową nagrodę filmową. Jak to bywa w Polsce z filmami poruszającymi motywy historyczne wywołał on gorącą dyskusję i kontrowersje. Ale sukces jest, Ida została doceniona i otrzymała nagrody większości festiwali filmowych na całym świecie. Jak mówiono, jej największym konkurentem był Lewiatan, film rosyjski, który może właśnie przez wzgląd na swoją narodowość nie otrzymał statuetki? Nie zamierzam umniejszać sukcesu Idy, ale historia nagród Amerykańskiej Akademii bywała różna.
Z pewnością większość zainteresowanych w każdą stronę przejrzała i przeanalizowała nagrodzone filmy. Niestety wyjątkowo w tym roku, mimo planów i chęci nie widziałam większości produkcji. Jedynie Birdmana, który otrzymał tę najważniejszą nagrodę, dla najlepszego filmu, byłam w stanie obejrzeć. Film niezwykły, niełatwy i nietypowy. Film zdecydowanie nie dla każdego, na pewno nie dla osób które nie lubią teatru i sztuki teatralnej oraz dramatów psychologicznych. Mimo dwugodzinnego seansu, raczej wolniejszej niż szybszej akcji film minął bardzo szybko, niewykluczone, że dzięki wybijanemu rytmowi. Drugim faworytem Oscarów był film Boyhood, który otrzymał jedną tylko statuetkę i mówi się o nim jako wielkim przegranym tegorocznej ceremonii. Może to pewien żal, ale z drugiej strony nie było jednego faworyta który zgarnął wszystko. Birdman oprócz tej najważniejszej statuetki otrzymał jeszcze trzy: dla reżysera (druga najważniejsza), za scenariusz oryginalny i zdjęcia. Generalnie statuetki otrzymały wszystkie filmy w różnych kategoriach, Teoria Wszystkiego (aktor pierwszoplanowy), Still Alice (aktorka pierwszoplanowa), Whiplash (aktor drugoplanowy, dźwięk, montaż), Boyhood (aktorka drugoplanowa), Gra Tajemnic (scenariusz adaptowany), Grand Budapest Hotel (charakteryzacja, muzyka, scenografia, kostiumy), Interstellar (efekty specjalne), Snajper (montaż dźwięku), Wielka szóstka (która wygrała z Jak wytresować smoka w kategorii film animowany). Najlepszą piosenką została Glory do filmu Selma - cóż o niej już mówiłam. Można ubolewać, że Polacy otrzymali tylko jedną nagrodę z pięciu nominacji, ale nie bądźmy aż tak pazerni ;]
Drugim nominowanym do Oscara filmem, poza Birdmanem, było Into the Woods/Tajemnice lasu (nominacje: aktorka drugoplanowa Meryl Streep, kostiumy i scenografia), który opiszę w kolejnej notce. Póki co powiem krótko: warto :)

Czas czas czas, ale mimo wszystko mam w planach obejrzeć Grand Budapest Hotel, Whiplash, Grę Tajemnic oraz  Boyhood.

wtorek, 17 lutego 2015

Fantastyczna droga przez mękę

Tytuł : Pieśń czasu. Podróże
Autor : Ian MacLeod
Wydawca : MAG
Seria : Uczta Wyobraźni
Rok wydania : 2011
Ilość stron : 482
ISBN 978-83-7480-218-5

Książka Iana MacLeoda jest drugą tego typu, łączącą powieść i opowiadania, po jaką sięgnęłam. Niestety ani jedno, ani drugie nie przypadło mi do gustu jak w przypadku Bacigalupiego, a w każdym razie okazały się bardzo nierówne. 

Pierwsze, Opowieść młynarza, zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Poruszająca historia rzemieślnika, magicznych pieśniach i znamionach czasu, i o tym, jak duży i nieunikniony mają na nas wpływ. Była to niezwykle wciągająca podróż z pewnym steampunkowym wydźwiękiem i powiedziałabym, że również z duszą – co zdarza się nieczęsto. Kolejne opowiadanie Dbaj o siebie, zaledwie trzy-stronicowe a zdołało mnie skonfundować. Nietypowe, futurystyczne podejście do życia i umierania w skondensowanej formie. To esencja myśli i idei, którą można odbierać różnie, zależnie od osoby. W opowiadanie Bunt Anglików w ogóle nie byłam w stanie się wczuć. Wydawało mi się ciężkie i powolne (również powoli szło mi czytanie). Po jego zakończeniu przez kilka dni nie byłam w stanie wrócić do książki. Żywioły całe szczęście okazały się lepsze i ciekawsze, aczkolwiek bardzo nierówne i do końca nie byłam w stanie zdecydować czy mi się podoba czy nie. Ostatecznie kilka ostatnich stron upewniło mnie, że jest to opowiadanie wartościowe. Zwieńczenie to kolejna bardzo krótka opowieść o pewnej podróży, melancholijna i nieco smutna, bo o przemijaniu – po raz kolejny i nie ostatni. Następne opowiadania trzymają dobry poziom. Wainwrightowie na wakacjach to historia brytyjskiego chłopca opisująca formę spędzania wakacji przez jego rodzinę. Stosunkowo prosta ale momentami odczuwa się chwile grozy jak w niezgorszym thrillerze. Drugim najlepszym opowiadaniem w moim odczuciu był Dywan z hobów. Opowiadanie, które po rozebraniu na części pierwsze mogło by mieć osobną niekrótką recenzję. Poruszone w nim zostało wiele aspektów społeczno-psychologicznych, ekologicznych, politycznych i oczywiście jak w trakcie całej książki pojawia się także motyw nieuniknionych zmian i przemijania. Krótki przerywnik w postaci historii O spotkaniach z innymi wyspami ma w sobie pewien urok ale przypływa i odpływa jak owe wyspy. O wiele ciekawszym opowiadaniem okazała się Druga podróż króla gdzie historia alternatywna idzie ręka w rękę z fantastyką, a momentami sprawia wrażenie satyry i znacząco ironizuje pewne aspekty wiary i chrześcijańskich wydarzeń.
Drugą część książki stanowi powieść Pieśń Czasu, niestety podobnie jak w przypadku opowiadań okazała się bardzo nierówna. Miałam niemałe problemy by skoncentrować się i wgryźć w treść. O czym jest? Starsza kobieta, znana skrzypaczka, będąca już u kresu swego życia odnajduje na plaży wyrzuconego przez morskie fale młodzieńca. Kiedy Adam, tak nazwała go staruszka kiedy okazało się że stracił pamięć, odzyskuje przytomność, a później zdrowie, staje się powiernikiem historii jej życia. To swego rodzaju terapia dla kobiety ale i szansa, że młodzieniec przypomni sobie swoją tożsamość. W trakcie czytania bywały fragmenty nudne, przydługie, a nawet męczące, ale zaraz pojawiało się coś ciekawego, delikatnego z motywem muzycznym, który trzymał mnie przy dalszej lekturze. Ciekawiło mnie czym okaże się tytułowa Pieśń czasu, a odpowiedź czekała niemal na samym końcu i nie czułam się usatysfakcjonowana. Rozumiałam czym była ale to, co otrzymałam było niestety zbyt przewidywalne i oczywiste. Drugim motywem jaki mnie interesował była osoba Adama, kim okaże się ten młody człowiek. To była zdecydowanie jedna z ciekawszych, choć krótkich, ścieżek w tej powieści – wystarczyło by jej na dobre opowiadanie. Gdyby nie te dwa, wyżej wspomniane elementy zapewne nie skończyłabym tej książki – czego nie cierpię robić. Zatem zamiast przeczytać ją najwyżej w dwa tygodnie (jak planowałam) poświęciłam jej niemal dwa razy tyle czasu. Możliwe, że inni czytelnicy znaleźli w tej powieści o wiele więcej, dla mnie było to głównie zmęczenie, co zdarzyło mi się pierwszy czas podczas czytania książek z serii Uczta Wyobraźni.

W ogólnym rozrachunku opowiadania wyszły ciekawiej (6/10) niż powieść (5/10).
Zastanawiam się jaką opinię zebrała Pieśń czasu w stosunku do innych książek tego autora, czy lepiej czy słabiej, bo póki co, nie jestem zachęcona do poznawania twórczości Iana MacLeoda