wtorek, 31 grudnia 2013

Czytelnicze podsumowanie 2013 roku


W ostatni dzień roku zawsze wspominam moje czytelnicze wojaże ostatnich 365 dni. Podliczam i podsumowuję czy było lepiej czy gorzej... w końcu ktoś musi dbać o średnią krajową ;] Oczywiście jak to zwykle ze mną bywa, wraz z nadmiarem wolnego czasu (czego nie lubię) rośnie poziom lenistwa (czego nie znoszę jeszcze bardziej...), zatem przez pół roku było bardzo owocnie, by przez kolejną połowę było bardzo spokojnie. Podsumowanie nie wygląda jednak tak źle:

Przeczytanych książek: 29
to niestety spadek od ubiegłego roku o 4 pozycje
Przetrawiona ilość stron: 10 805 (średnio  ok 900 stron miesięcznie)
w tym wypadku to o 220 stron więcej czyli bilans tak czy inaczej wyszedł na plusie :)


Rok rozpoczęłam skromną objętościowo książką Hobbit czyli tam i z powrotem, której ekranizacji podjął się Peter Jackson i pierwszą część trylogii, Niezwykłą podróż, obejrzałam na początku stycznia, natomiast drugą, Pustkowie Smauga, niecały tydzień temu.
Następna w kolejności była Dama Kameliowa A. Dumasa, bo trochę klasyki zawsze w cenie. Natomiast w marcu zachwycałam się prozą C.M. Valente i jej opowieści o Kościeju Nieśmiertelnym. Jej książki to magia wyobraźni i wiem, że kupię każdą jaka się ukaże.

Następna w kolejności była głośna trylogia S. Collins Igrzyska śmierci, której druga część pojawiła się w tym roku na srebrnym ekranie. Książka po stokroć lepsza niż film i porusza bardzo wiele istotnych kwestii oraz problemów współczesnego świata.
Film Diabeł ubiera się u Prady oglądałam setki razy, ale w końcu nadszedł czas by zapoznać się z książką. Maj to ponownie czas na klasykę, tym razem w postaci Ziemi Obiecanej W. Reymonta oraz filmu na jej podstawie. Spotkałam się z opiniami, że film o wiele lepszy, ale nie mogę się z tym zgodzić. W książce o wiele dokładniej opisane są zmiany w XIX wiecznej Łodzi, mentalności ludzi i stosunków między nimi. Później było odświeżenie sagi o Kłamcy J. Ćwieka ze względu na zakupienie długo (za długo!) oczekiwanego ostatniego, czwartego tomu.
Gorące lato i gorąca nowość w postaci Miasta Nawiedzonych W. Jabłońskiego, który od przeszło 10 lat jest moim literackim mistrzem. Tym razem doskonała satyra okraszona folklorem i odrobiną magii. W tym roku ukazała się także druga powieść tego autora, Słowo i Miecz, pierwsza cześć słowiańskiej sagi, która od samego początku wzbudziła wiele kontrowersji (podobnie jak sam autor od wielu lat ;] ). Książkę, która ma ponad 600 stron czyta się niezwykle szybko, a reklamująca ją sentencja, że jest to słowiańska Gra o Tron wcale nie jest przesadzona.

Ten rok upłynął pod znakiem sag i kolejną, po którą sięgnęłam była trylogia husycka A. Sapkowskiego, solidne niemal sześciuset stronicowe tomy przepłynęły w mgnieniu oka.
Koniec lata to ponownie odrobina klasyki w postaci opowieści J. Steinbecka, pisarza, którego warto poznać. Jesień rozpoczęła się pod znakiem masochizmu w postaci powieści Historyk E. Kostovy i całe szczęście, że jej druga powieść Łabędź i złodzieje okazała się o wiele lepsza, bo zapewne nie było by mnie tu z wami ;]

Pomiędzy było kilka drobiazgów, legend i opowiadań z różnych rejonów świata, a ostatnio w końcu przeczytałam Forresta Gumpa i odświeżyłam sobie tak dobrze znany większości film na podstawie tej krótkiej książki. Forrest należy do pewnego kanonu i o tym bohaterze chyba każdy słyszał nawet nie znając książki czy filmu, a powieść choć prosta, zawiera w sobie wiele wartości i refleksji. Zdecydowanie warto przeczytać (jest krótka!).

Dwa słowa zamieniły się w potok słów. Jak co roku życzę sobie więcej wytrwałości, więcej przeczytanych książek, więcej lepszej prozy, więcej wiedzy i zabawy, której można z czytania czerpać. Tego samego życzę wam :)

piątek, 27 grudnia 2013

Hobbit: Pustkowie Smauga (bez spoilerów)

Peter Jackson po raz kolejny udowadnia, że jest dobrym reżyserem i wie co robi. Wielu miało wątpliwości odnoście dzielenia krótkiej opowieści na dwie części, ale ja się nie martwiłam i po przeczytaniu książki widziałam idealne miejsce gdzie można było pierwszą część zakończyć (i  się nie pomyliłam). Informacja o podzieleniu historii na trzy zaniepokoiła nawet mnie, jednakże od razu zaczęłam szukać z czego wynikała taka decyzja. W pierwszym założeniu (początek 2008 roku) pierwszy film miał opowiadać o Bilbo drugi miał być łącznikiem pomiędzy tą historią a wydarzeniami z Władcy Pierścieni jednak w rok później postanowiono obie części oprzeć o Hobbita. Na wiosnę 2010 roku Guillermo Del Toro zrezygnował z reżyserii tej produkcji i pół roku później został zastąpiony przez Petera Jacksona. Decyzja rozszerzenia Hobbita do trylogii wynikała z bardzo dużej ilości materiałów wypracowanych przez lata, których PJ nie chciał zmarnować. W mojej opinii decyzja ta była słuszna. Jackson w bardzo płynny sposób opisuje Śródziemie, świat, który dobrze zna i z wprawą nawiązuje do czasów, które mają nastać.

Podczas oglądania pierwszej części pojawiło się wiele pytań odnośnie treści, która nie występuje w książce i wiązało się z tym wiele zarzutów. W Pustkowiu Smauga wszystkie wątki składają się w jedną całość i już wiadomo, do czego reżyser zmierza. Tak jak w pierwszej, tak w drugiej części film w głębszy sposób przedstawia psychikę i motywy działań poszczególnych bohaterów, których można lubić bądź nie, ale można ich lepiej zrozumieć. Jedną z obaw jakie miałam po obejrzeniu zwiastunów była częstotliwość występowania w nich elfow (nie występujących w powieści) w stosunku do krasnoludów, o których ta historia się toczy. Jak się okazało, po raz kolejny były to obawy zbędne, a wdrożone przez PJ wątki przyjęłam z uśmiechem i aprobatą.  Muzyka, zdjęcia, gra aktorska, charakteryzacja i efekty specjalne, wszystko było zrobione tak jak należy dzięki czemu film trwający ponad dwie i pół godziny w ogóle się nie dłużył mijając w mgnieniu oka. Trwająca akcja nie męczyła i przyznam, że z chęcią spędziłabym w kinie kolejne dwie godziny byle doczekać końca opowieści. Treść, która została dodana tworzy spójną, logiczną całość i byłam pod wrażeniem chyba każdej z owych scen (nie nazywając ich ze względu na osoby nie uznające spoilerów ;]). Oczywiście, że można się przyczepiać do pewnych elementów, tylko po co?

Hobbit: Pustkowie Smauga to epicki film zrobiony z epickim rozmachem i właściwie pozycja obowiązkowa dla każdego fana fantastyki i dobrego kina rozrywkowego. Właśnie na takie produkcje idzie się do kina, dla efektów dźwiękowych i wizualnych. Nie mogę już doczekać się zakupienia wersji kolekcjonerskiej żeby obejrzeć materiały z planu i dodatkowe ujęcia. Tak jak to miało w przypadku Władcy Pierścieni, wierzę, że będzie to dodatkowe kilkadziesiąt minut dobrej rozrywki. Jestem niezmiernie ciekawa w jaki sposób nakręcono niektóre ujęcia, jaka panowała na planie atmosfera i jaką przy tym mieli zabawę. Zdecydowanie warto spojrzeć na taką produkcję z innej perspektywy.
Już dzisiaj premiera i gorąco zachęcam do wybrania się do kina, a moja subiektywna ocena  to 10/10


Światowa premiera części trzeciej, Hobbit: Tam i z powrotem zaplanowana jest na 18 lipca 2014 roku.

środa, 18 grudnia 2013

Hobbit: Pustkowie Smauga - soundtrack


Od polskiej premiery drugiej części Hobbita dzieli nas nieco ponad tydzień i nie będę ukrywała, że jest to najbardziej oczekiwany film roku, nie tylko dla mnie. W piątek 13. miał on swoją światową premierę i zarówno w opinii widzów jak i krytyków wypada on doskonale co tylko podgrzewa atmosferę oczekiwania. Póki co, możemy się cieszyć ze ścieżki dźwiękowej, która już trafiła do sprzedaży. Tak jak w przypadku Władcy Pierścieni i pierwszej części Hobbita, kompozytorem nadal jest rewelacyjny Howard Shore. Natomiast czołową piosenkę wykonał tym razem zdobywca nagrody Grammy Ed Sheeran. I See Fire to piękny utwór, poruszający i delikatny, chociaż chyba nie przebije Song of the Lonely Mountain.

Zachęcam do odsłuchania zarówno pełnego soundtracku, jak i tej pojedynczej piosenki.


Oczywiście fani na pewno już wiedzą, że dostępna jest już także wersja kolekcjonerska pierwszej części Hobbita wydana w podobnej formie 'książkowej' co edycja Władcy Pierścieni :)

czwartek, 12 grudnia 2013

Złote Globy - muzyczna rywalizacja


Dzisiaj zostały ogłoszone nominacje do Złotych Globów. Nagrody filmowe, serialowe, ale ja skoncentruję się tym razem na muzyce, a dokładniej na pięciu nominowanych piosenkach. Rywalizują ze sobą prawdziwe gwiazdy, a ich utwory są warte wysłuchania nawet nie jeden raz. Mamy Coldplay z piosenką z drugiej części Igrzysk Śmierci (które także mam w planach zobaczyć), U2 z utworem do filmu biograficznego o Nelsonie Mandeli, Taylor Swift zaśpiewała utwór do filmu One Chance, Demi Lovato z piosenką do nowego filmu Disneya Kraina Lodu, oraz trio: Justin Timberlake, Oscar Isaac i Adam Driver zaśpiewali ciekawie w filmie Inside Llewyn Davis.

Chciałabym jeszcze w dwóch słowach odnieść się do piosenki z disney'owskiej animacji. Jak wiemy dubbingi są różne ale polskie uchodzą za bardzo dobre (oczywiście mam na myśli bajki). Utwór Let it go w wykonaniu Demi Lovato wydał mi się dość ciężki, jakby męczyła się z jego wykonaniem. Od razu dla porównania włączyłam sobie polską wersję, którą zaśpiewała Katarzyna Łaska i... zawiodłam się. Była mocno średnia i mnie w ogóle się nie spodobała (kwestię tytułu i słów przemilczę). Ale odsłuchałam jeszcze jedną tym razem hiszpańską wersję śpiewaną przez Martine Stoessel, które okazało się pięknym i delikatnym wykonaniem.


Ja już mam swoich faworytów i zastanawiam się czy wy również, a może żaden z utworów nie zasługuje na tą prestiżową statuetkę? 

Coldplay - Atlas (Igrzyska Śmierci: W pierścieniu  ognia)

U2 - Ordinary Love (Mandela: Long Walk to Freedom)

Taylor Swift - Sweeter Than Fiction (One Chance)

Timberlake, Isaac, Driver - Please Mr Kennedy (Inside Llewyn Davis)

Demi Lovato - Let it go (Frozen)

wtorek, 26 listopada 2013

Newsroom - sztuka tworzenia wiadomości



Newsroom zachwycił mnie już od pierwszego odcinka. Powiem więcej, już po pierwszych 6 minutach i słowach głównego bohatera wiedziałam, że to jest to. Może było to pochopne stwierdzenie ale nie żałowałam, a to najważniejsze. Serial pokazuje pracę ‘od kuchni’ przy tworzeniu programu informacyjnego. Cały proces od zbierania  informacji, szukania i sprawdzania wiarygodności źródeł, po sam montaż i emisję. Will McAvoy (w tą role wcielił się rewelacyjny Jeff Daniels) jest swego rodzaju celebrytą telewizyjnym. Niezwykle inteligentny, bystry, były prokurator przez pewną wypowiedź (na samym początku odcinka), która została źle zrozumiana, traci bardzo na oglądalności. Aby poprawić ten stan rzeczy zostaje mu przydzielony nowy producent. Ktoś z powołaniem, pasją... i wizją by zmienić oblicze telewizji informacyjnej, rzetelnej, mogącej edukować społeczeństwo oraz pokazywać błędy i nadużycia jakich dopuszczają się politycy czy finansiści. Tak się składa, że nowym producentem została eks-partnerka naszego bohatera. 

Newsroom to także miejsce, w którym przebywa bardzo wiele osób o bardzo różnych charakterach. Każda z nich jest bardzo wyrazista i dobrze, wiarygodnie zagrana. Oprócz problemów z jakimi borykają się wydawcy, producenci, prezenterzy podczas tworzenia takiego programu, serial pokazuje również zwykłe ludzkie rozterki, problemy i słabości. Jedna osoba kompletnie nie zna się na uczuciach ktoś inny jest totalną ‘nogą’ technologiczną. Od słowa do słowa i momentami mamy prawdziwą komedię omyłek. 

Newsroom jest jednym z najlepszych seriali z jakimi miałam styczność. Z pewnością docenią go ludzie inteligentni, którzy wiedzą co się dzieje na świecie. Docenią mistrzowskie łapanie za słówka w wykonaniu McAvoy’a, metafory, aluzje i drobnostki, które potrafią zmienić sytuację, a nawet życie bohaterów. Dodatkowo całość okraszona jest dobrym, nie przesadzonym i inteligentnym humorem.

Obecnie serial ma dwa sezony i ten drugi wydaje się lepszy, bardziej dynamiczny. Z każdego odcinka można się wiele nauczyć, co jest rzeczą niezwykle cenną. Niestety nie wiadomo czy powstanie trzeci sezon. Twórca, Aaron Sorkin, nie wyklucza ale i podkreśla, że musi to poważnie przemyśleć. Można się zastanowić dlaczego chcą przerwać, po tym jak Jeff Daniels otrzymał statuetkę Emmy, a sam serial otrzymał 3 inne nagrody i 14 nominacji. Trzeba jednak zwrócić uwagę na bardzo precyzyjny i trudny scenariusz. Historia przedstawiona opiera się na faktycznych niedawnych wydarzeniach na świecie (głównie jednak w USA), zatem na ile twórca może sobie pozwolić, ile uda mu się zebrać dokładnych informacji na temat kolejnych afer, ale tak, by nie zaszkodzić sobie i serialowi. Osobiście wolałabym zakończyć (lub zawiesić) serial, a nie wciągać go w fikcyjne historie, bo to nie o to w nim chodzi.

Polecam obejrzeć chociaż pierwszy odcinek, który nieźle wprowadza w środowisko Newsroom.
ocena: 9/10

czwartek, 14 listopada 2013

Elizabeth Kostova po raz drugi... czytelnicze samobójstwo?


Po znacznej krytyce Elizabeth Kostovy i jej Historyka na przekór zdrowemu rozsądkowi, higienie umysłu, i własnemu gustowi literackiemu sięgnęłam po drugą powieść tej autorki, równie obszernej co pierwsza. Od początku zadawałam sobie pytanie dlaczego popełniam to czytelnicze samobójstwo właściwie bez uprzedniego odpoczynku? Pewnie dlatego, że skoro dawno temu ją kupiłam, stoi i ładnie wygląda, a ja w jakiś sposób przywykłam do stylu pisania autorki, to nie będzie lepszego momentu by spróbować przebrnąć przez to dzieło. Gdybym zabrała się za inną książkę prawdopodobieństwo przeczytania Łabędzia i Złodziei sięgnęło by piwnicy, a powieść kurzyłaby się kolejne kilka lat. Opis wydał mi się wyjątkowo ciekawy ze względu na dwa tematy leżące w sferze moich zainteresowań: sztukę i ludzką psychikę. W jaki sposób autorka połączyła obie kwestie i czy znowu będzie udawać Dana Browna i snuć teorie spisku dziejowego? Między innymi takie pytania sobie zadawałam zaczynając czytać. Całe szczęście Kostova nie próbowała wplatać w powieść wątku fantastycznego, czego (po doświadczeniu z Historykiem) bardzo się obawiałam, i wyszło jej to zaskakująco dobrze. Wcześniej niż po dotarciu do magicznej setnej strony stwierdziłam, że chcę poznać zakończenie tej historii.

Robert Oliver, znany choć nieco dziwny malarz zaatakował jeden z obrazów w National Gallery of Art, po czym został wysłany do szpitala psychiatrycznego. Jednak doktor Marlow nie jest w stanie nakłonić go do rozmowy, nawet do wypowiedzenia pojedynczego słowa. Żeby móc pomóc pacjentowi przeprowadza wywiad środowiskowy i podejmuje swego rodzaju dochodzenie w celu dowiedzenia się czym kierował się Oliver atakując dzieło sztuki, a także kim jest tajemnicza kobieta, którą artysta nieprzerwanie malował.

Historia jaką opowiada nam autorka wydała mi się o wiele ciekawsza i bardziej żywa od pierwszej powieści. Nadal pojawiają się bardzo długie i zbędne opisy, ale jest ich zdecydowanie mniej i męczą tylko na samym początku. Charakterystyczne dla autorki mieszanie przeszłości z teraźniejszością w poszczególnych rozdziałach, oraz zamieszczanie listów jest o wiele bardziej czytelne i przyjemniejsze w odbiorze. Albo autorka dojrzała, albo znalazła lepszego edytora – i to jest zdecydowany plus. Bardzo dobrze jeśli pisarz się rozwija. Pewnym minusem jest momentami przewidywalność zdarzeń. Nie zawsze i nie wszystko jest oczywiste, ale osoba, która jest psychiatrą i artystą powinna o wiele szybciej łapać pewne aluzje. Możliwe, że to moje odczucie i zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma lotny umysł (jak choćby przeciętny Amerykanin) zwłaszcza, że jest to jednak prosta beletrystyka. Nie oczekiwałam cudów i zostałam mile zaskoczona, a to najważniejsze. Łabędź i złodzieje to zdecydowanie lepsza powieść niż Historyk, choć nie dla każdego. Poruszenie zagadnień związanych z moimi zainteresowaniami na pewno ułatwiło odbiór książki, ale opowieść o zakochanym artyście poleciłabym o wiele szerszemu gronu odbiorców. Jest progres.
6/10


Jeszcze słowo o polskim wydaniu. Świat Książki postarał się dając czytelnikowi ładnie oprawioną powieść, z miłą w dotyku okładką z tłoczonymi literami. Niestety złoty grzbiet bardzo szybko zaczął się ścierać w trakcie normalnego użytkowania, poprzez zwykłe trzymanie. Także na okładce napisano, że jest to ‘nowy thriller’ nie wiem kto to wymyślił, ale Łabędź i złodzieje thrillerem na pewno nie jest, a po prostu powieścią obyczajową.

środa, 6 listopada 2013

Bestie z południowych krain - współczesna baśń

Długo zastanawiałam się czy w ogóle podejmować się recenzowania tego filmu, dlatego wiele słów tu nie padnie – odczucia są ważniejsze. Z jednej strony to piękny obraz o wytrwałości i wewnętrznej sile w bardzo plastycznej oprawie, z drugiej zaś, poprzez ten film płynęło się na tyle gładko, że sama nie wiem kiedy zleciał, a słowa wydają się po prostu zbędne. Można dokładnie opisywać jakieś płótno, jego symbolikę, natężenie barw, technikę... ale każda osoba będzie inaczej go odczuwała. Te obrazy bronią się same. 

Quvenzhané Wallis która wcieliła się w rolę Hushpuppy posiada w sobie bardzo wiele charyzmy, uroku i talentu. To właśnie za ten film dostała nominacje do Oscara i zapisała się jako najmłodsza nominowana do nagrody za role pierwszoplanową. Co ciekawe, przeszła przez casting mając 5 lat zamiast wymaganych sześciu – jej mama skłamała co do wieku córki, co w tym wypadku wyszło na dobre. Sam film także otrzymał nominację i choć uważam go za godnego uwagi to uważam, że można by znaleźć kilka produkcji bardziej zasługujących na zaszczycenie tego grona. Warto jednak zauważyć, że jest to bardzo udany reżyserski debiut Behna Zeitlina, a klimatu dopełnia piękna muzyka także w jego wykonaniu przy współpracy z Danem Romerem. 

Czasami oniryczny wydźwięk obrazu zniechęca ale mimo wszystko polecam ten film jeśli macie ochotę na coś spokojnego, przyjemnego z odrobina humoru, refleksji i raczej dobrym zakończeniem.
6/10

czwartek, 31 października 2013

Dziadowo, Halloween'owo, Samhain'owo - czyli straszno i zabawnie ;]

I ponownie gra, ale tym razem tematycznie wobec najbliższych kilku dni. W związku z Halloween wiele serwisów z grami, książkami i filmami zaproponowało mnóstwo promocji. Ja skusiłam się na ciesząca się niesłabnąca popularnością, strasznie sympatyczną gierkę Plants vs Zombies, która jeszcze przez dobę będzie za jedyne 2,50 (euro) na platformie Steam. Bardzo kolorowa 'strategia' ratowania własnego domu przed falą zombiaczków przy pomocy roślinek. Gra akurat by odpocząć i się zrelaksować, w czym pomaga bardzo przyjemna ścieżka dźwiękowa i zabawny sąsiad.

Wiele gier można nabyć za grosze w rożnych kategoriach. Nie wykluczone, że jeszcze dzisiaj kolejny serwis wrzuci paczkę promocyjną o czym tutaj wspomnę ;]

Happy Halloween

poniedziałek, 28 października 2013

David Garrett - wirtuoz kusiciel


W tym miesiącu była już gra, literatura i film, zatem kontynuując różnorodność zaproponuję trochę dobrej muzyki. David Garrett to wirtuoz skrzypiec, którego instrumentem od 2009 jest Stradivarius z 1716 roku (wcześniejszy z 1772 roku Giovanniego Batiste Guadagniniego, zakupiony za 1mln dolarów uległ zniszczeniu po jednym z jego występów). 
Artystę poznałam dzięki RMF Classic w ramach koncertowej soboty kiedy to przedpremierowo prezentowano album Rock Symphonies. Album ten całkiem dosłownie wzbudził we mnie dreszcze. Indywidualna interpretacja tak klasycznych jak i rockowych utworów, mnie wydała się doskonała. Uwielbiam brzmienie skrzypiec i mam nadzieję, że niedługo będę mogła pozwolić sobie na jego całą dyskografię. 


Powód dla którego wspomniałam o Davidzie Garrettcie akurat teraz jest jeszcze jeden. Otóż niedługo na ekrany kin wchodzi film Paganini: The Devil’sViolinist i Garrett jest nie tylko interpretatorem muzycznym ale i odtwórcą tytułowej roli. Przystojny i utalentowany – cóż więcej chcieć ;]? Światową premierę zaplanowano na 31 października... kiedy film zawita do polskich kin – nie wiadomo. Obejrzę go tak szybko jak to możliwe, napiszę recenzję... a znając siebie, nie raz odwiedzę salę kinową.
Póki co chciałabym podzielić się z wami moim chyba ulubionym utworem z wspomnianego już albumu Rock Symphonies, oraz zwiastunem do filmu.



środa, 23 października 2013

Zjedz, uciekaj! Przetrwaj i nie zgiń! - survival w 'burtonowskim' klimacie


Czas na grę, która wciągnęła mnie na dziesiątki godzin i to jeszcze nie koniec mojej z nią przygody. Don’t Starve, bo o niej mowa, to przygodówka z elementami strategii nastawiona, zgodnie z nazwą na przetrwanie. Głównym i pierwszym bohaterem jakim możemy kierować jest Wilson, szalony naukowiec, którego pewna tajemnicza osoba przenosi do dziczy. To my mamy pomóc mu przeżyć (zapewnić schronienie i żywność) oraz spróbować znaleźć sposób by nasz przyjaciel mógł wrócić do domu. Wraz ze zdobywaniem doświadczenia odblokujemy nowe postacie, a każda posiada przydatną zdolność. Światy, do których zostajemy wrzuceni są generowane losowo (jest możliwość edycji poszczególnych właściwości światu) więc nigdy nie trafimy na taką samą mapę. Tylko w momencie naszej śmierci można ‘spróbować ponownie’ ale i wtedy niekoniecznie zaczniemy w tym samym miejscu mapy. Dzięki szerokiemu wachlarzowi postaci ze zdolnościami, możliwości kreacji oraz przypadkowości każdy gracz znajdzie coś dla siebie i wybierze odpowiedni dla niego styl gry.  
Don’t Satrve wypłynęło z kanadyjskiego studia Klei Entertainment, znanego z dwóch części gry Shank, eets Munchies oraz Mark of the Ninja, stąd elementy komediowe oraz charakterystyczna, przez niektórych zwana burtonowską grafika postaci. Gra początkowo była udostępniana w ramach open-bety, z której wielu graczy skorzystało łącznie ze mną (dwa klucze w cenie jednego). Tydzień w tydzień można było doświadczać zmian wprowadzanych przez twórców, od przedmiotów, poprzez stworzenia i rośliny, aż do pór roku czy wielopoziomowych jaskiń. Jako pełna wersja, gra ukazała się 23 kwietnia tego roku, jednak studio Klei Entertainment do tej pory dodaje co jakiś czas ciekawe rzeczy, niekoniecznie ułatwiające naszą egzystencję w dziczy ;] 


Gra jest bardzo dobra, zarówno dla młodych jak i dojrzałych graczy, potrafi niesamowicie wciągnąć i zdecydowanie należy do tych gier, do których można wracać i ‘tracić’ mnóstwo godzin. Do tej pory jest na wielu kanałach na YouTubie (można wiele się dowiedzieć) i oczywiście doczekała się własnej wiki, gdzie można znaleźć wszystko. Zatem polecam survival w wydaniu kreskówkowym ;]
Ocena 9/10

Gra dostępna w wersji cyfrowej na platformie Steam, oficjalnych stronach twórców, poprzez przeglądarkę Chrome. Gra w języku angielskim - ale nawet osoba nie znająca języka nie będzie miałą problemu z grą (prawdopodobnie jest dostępne spolszczenie).

Kilku graczy którzy grali/grają
RockAlone

Edit: 50% zniżki na grę + mod (mini horror-gra, bardzo sympatyczna;])
Klei Entertainment
Steam

sobota, 12 października 2013

Wałęsa. Człowiek z nadziei - a poszłam na niego z nadzieją...

Początkowo oczekiwałam po tym filmie sporo, po pierwszych recenzjach zaczęłam wątpić, ale tak jak już wspominałam postanowiłam obejrzeć by móc ocenić. Wałęsę warto zobaczyć, bo jest to dobra produkcja, wartościowa zarówno dla starszego jak i młodszego odbiorcy (jak ja), który bezpośrednio nie doświadczył opowiadanych wydarzeń.

Przyjrzyjmy się zatem dobrym i złym stronom tej produkcji. To co najbardziej zwraca uwagę to rewelacyjna gra aktorska Roberta Więckiewicza, który wcielił się w tytułowego bohatera. Już jego gra, w duecie z Agnieszką Grochowską w roli Danuty Wałęsy, sprawia, że warto ten film zobaczyć. Ponad to cała rzesza aktorów drugo i trzecio planowych, którzy dopełniali całości obrazu, Zbigniew Zamachowski, Cezary Kosiński, Mirosław Baka no i oczywiście Maria Rosaria Omaggio, która wcieliła się w rolę włoskiej dziennikarki. To właśnie wywiad Oriany Fallaci z Lechem Wałęsą w 1981 roku jest ramą filmu, na który składają się retrospekcje wybranych wydarzeń. W planach to Monica Belluci miała zagrać reporterkę, ale mimo całej swojej sympatii i uwielbienia dla jej osoby, cieszę się, że tak się nie stało. Drugim elementem, na który trzeba zwrócić uwagę to oczywiście muzyka, bardzo dobrze dobrana i zmontowana, fragmenty utworów rokowych, popularnych zespołów, które opisywały nieszczęsne wydarzenia i poniekąd unowocześniały produkcję. Ponad to wplecione w film materiały archiwalne, zarówno filmowe jak i dźwiękowe, dodawały produkcji realizmu i wiarygodności. Bardzo dobrze i prawdziwie wyglądały także fragmenty tylko stylizowane na archiwalne, w sepii lub tonacjach szarości. W takich filmach bardzo ważne są dialogi. Nie inaczej wygląda pod tym względem Wałęsa, jednakże wpleciona w nie została spora dawka humoru, który niejednokrotnie rozładowuje dramatyczną sytuację, przywołuje na usta lekki uśmiech sympatii wobec bohaterów. Widzowie w kinie bardzo pozytywnie reagowali na każdą taką scenę.

Pierwsze pytanie jakie wobec mnie padło to czy w filmie nie było przekłamań. W moim odczuciu co najwyżej niedopowiedzenia, lub brak opowiedzenia o pewnych rzeczach, co nawet jestem w stanie zrozumieć gdyż sam film trwa jednak bite dwie godziny (choć nie odczuwało się upływu czasu a to jest zdecydowany plus). Czy postacie zostały wybielone? Również i tego nie odczułam. Danuta jako matka polka zmagająca się z szóstką dzieci, otoczeniem i zestresowana ciągłym brakiem męża albo jego humorami – ta kreacja mimo wszystko wypadła wiarygodnie. Główny bohater, nawet jeśli jest bufonem i osobą mniej lub bardziej zarozumiałą, to jest faktycznym bohaterem. Docenił i nadal docenia go zachód więc i my powinniśmy być z tego dumni, bez względu na sympatie i antypatie co bardzo ładnie powiedział jeden z popularnych vlogerów Remigiusz Maciaszek.

Wałęsa. Człowiek z nadziei. jest filmem bardzo dobrym i wartym zobaczenia, a ma jednak więcej plusów jak minusów. Jestem w stanie zrozumieć dlaczego tak bardzo spodobał się europejskiej publiczności między innymi na prestiżowym festiwalu w Wenecji. Ponad to, co nie powinno być zaskoczeniem, jest polskim kandydatem do nominacji do Oscarów 2014 za co mocno trzymam kciuki.
8/10


Zachęcam wszystkich Łodzian (ale i nie tylko ;]) do obejrzenia filmu Wałęsa. Człowiek z Nadziei w studyjnym kinie kinematograf w Muzeum Kinematografii, najtańsze bilety w mieście i co bardzo ważne – BRAK bloków reklamowych ;]


środa, 9 października 2013

Urok prostoty czyli proza Johna Steinbecka

Pozostajemy w kręgu literatury amerykańskiej ale tym razem cofniemy się niemal sto lat wstecz. Ostatnio miałam okazję przeczytać kilka opowiadań oraz krótką powieść Johna Steinbecka i postanowiłam opisać je w jednej a nie kilku notkach. Sam autor urodził się w 1902 roku w Salinas w Kalifornii, co podkreślam, gdyż miasto to niejednokrotnie pojawia się w prozie Steinbecka, a samo wychowanie i przywiązanie do rodzimego stanu w znacznej mierze wpłynęło na styl pisania. W 1962 roku otrzymał Literacką Nagrodę Nobla co obudziło falę sprzeciwu wśród krytyków. To co mu zarzucano, czyli pewną sentymentalność, prosty język i  niewyszukany sposób opisywania problemów społecznych, było dla czytelników (tak i dla mnie) poczytywane było jednak za duży plus.

Steinbeck raczy nas charakterystyczną stylistyką prozy, bo choć prosta, okazuje się niezwykle wciągająca. Autor za każdym razem staje się bezstronnym obserwatorem, który jedynie opisuje to, co widzi nie podejmując się oceny i krytyki. Jego opisy są bardzo plastyczne, cechuje je wręcz naturalizm, nie obawia się pokazać brzydoty, biedy czy ułomności. Nie komentuje, nie tłumaczy i zostawia to w gestii czytelnika dzięki czemu każdy odnajdzie w jego prozie coś innego, a jej odbiór może być bardzo różny. Historie, które opisuje są poruszające, tak prawdziwe i zapewne przez to tak bliskie gdyż poczucia niesprawiedliwości niemal wszyscy doświadczamy. Książki, bez różnicy czy te dłuższe czy krótsze, budzą emocje i to jest bardzo ważne.

Kasztanek i Perła to dwa piękne opowiadania, w których widać próbę przezwyciężenia trudności i złego losu. Pojawia się w nich wiele bohaterów, ale każdy jest jednako istotny i różny. To również jedna z cech pisarstwa Steinbecka, niepowtarzalne i prawdziwe rysy psychologiczne postaci.

Ulica Nadbrzeżna to opowieść o mieszkańcach tytułowej ulicy. Ludzi prostych, czasem niezwykle biednych, a jednak potrafiących cieszyć się życiem i nawet najdrobniejszymi rzeczami. Książka jest piękna w swojej prostocie choć według krytyków było w niej widać spadek formy autora.

Mówiąc o Steinbecku nie można nie wspomnieć o klasyce jaką jest Na wschód od Edenu, którą czytałam już jakiś czas temu, ale nadal pamiętam emocje z nią związane. Zanim przywykłam do stylu pisania autora (a byłam po kilku lekkich współczesnych książkach fantastycznych), minęło kilkadziesiąt stron. Jednak kiedy wpadłam w rytm, pochłonęłam te setki stron niezwykle szybko. Oto cały urok jego książek. Na falach wypisanych słów po prostu się płynie, aż w końcu jesteśmy zaskoczeni, że to już koniec.

Jego książki, zwłaszcza te krótsze i opowiadania polecam każdemu, osobom które nie mają zbyt wiele czasu, albo nie czytają zbyt szybko. To proza bardzo wartościowa i poruszająca.
ocena 9/10

poniedziałek, 30 września 2013

'fantastyczny' Historyk - Elizabeth Kostova


Słyszałam wiele negatywnych opinii o tej książce, a parę znanych mi osób powiedziało, że nie przebrnęło przez tę lekturę. Oczywiście niezrażona krytyką, pełna optymizmu, sięgnęłam po to grube i ciężkie tomiszcze. 

Już od pierwszych stron czytało się ciężko i opornie. Autorka raczyła nas długimi, nic nie wnoszącymi do fabuły zdaniami, a nawet całymi akapitami. Kończyło się na tym, że błyskawicznie przebiegałam je wzrokiem, omijając. Zazwyczaj mówię, że daję szansę książce do 100 strony – gdybym faktycznie trzymała się tej zasady Historyk wylądowałby na półce, w antykwariacie lub na serwisie aukcyjnym. Całe szczęście, dalej nie jest tak tragicznie, jest mniej bezwartościowych akapitów (ale się zdarzają) i można szybko nauczyć się omijać wzrokiem poszczególne zdania. Nadal jednak brakuje tak zwanego flow, płynności, swobody w posługiwaniu się językiem. Jest niestety nadmierna szczegółowość, a nawet pewna infantylność opisów (aż się chce powiedzieć, że w duchu amerykańskim ;]).

Zatem stylistycznie jest słabo, jak w takim razie wygląda sam pomysł na książkę? Ten wypada o wiele lepiej. Pomysł może nie jest wyszukany ale bardzo dobrze przemyślany. Poważnie brzmiący tytuł jest mylący wobec faktycznie lekkiej beletrystycznej fabuły. Podążanie śladami Vlada Palovnika, odkrywanie sekretów, tajemniczych dokumentów, szukanie przy okazji zagubionej z tego powodu rodziny wydaje się proste i mogłoby być niezwykle pasjonujące, porywające, a główna bohaterka mogłaby zostać współczesnym Van Hellsingiem w spódnicy – gdyby nie styl, któremu brakuje emocji i dynamizmu. Ciekawy jest motyw wplatania w treść wspomnień i treści listów, ale i ten pomysł zmarnowany przez ciężką w odbiorze narrację. Dopiero sama końcówka zdaje się bardziej porywająca, godna powieści o łowcach wampirów. Ale te 50 stron z 600 nie ratuje całej książki, niestety. No i jeszcze finał... cóż, ja byłam trochę zawiedziona. Zbyt szybki w stosunku do długości samej powieści.

Reasumując jest to zmarnowany potencjał, książka średnia, ale może być ciekawa dla osób, które lubią długie i szczegółowe opisy oraz nie przeszkadza im powolny rozwój fabuły. Zastanawiam się tylko, dlaczego Historyk znalazł się na półkach z beletrystyką i literaturą zagraniczną, a nie w dziale fantastyki.

ocena bardzo subiektywna: 4/10

poniedziałek, 23 września 2013

Andrzej Sapkowski - trylogia husycka



Ostatnio  w biblioteczce literacko niewiele się działo. Pozornie gdyż poza pracą, wiele czasu spędzałam w kochanej czytelni przy kominku, zagłębiona w pewnym trój-tomowym dziele. Parę lat temu niejaki Andrzej S. popełnił powieść jakim jest, popularnie zwana, trylogia husycka, ze składającymi się na nią tomami Narrenturm, Boży Bojownicy i Lux Perpetua, każdy liczący średnio po 550 stron. Owa, niczym dobre wino, swoje odleżeć musiała zanim nie dojrzała do skosztowania, a owoce pracy pana Sapkowskiego okazały się bardzo zadowalające.


Każdy, a właściwie większość osób, z którymi rozmawiałam (uwzględniając fora internetowe) po zapoznaniu się z sagą o Wiedźminie, krytykował i na ogół negatywnie wypowiadał się o opowieściach husyckich. Jako, że z natury jestem osobą przekorną, stwierdziłam, że nie ruszę kultowej sagi zanim nie zapoznam się z trylogią, ażeby przy całym moim staraniu o obiektywizm, nie zostać 'spaczoną'. Efektem tego było pochłonięcie, i to z przyjemnością, owej trylogii w niecałe trzy tygodnie.
Jeden z zarzutów z jakim się spotkałam to zbyt duża ilość łaciny. Oczywiście może to kogoś drażnić, ale takie były czasy, a autor bardzo dokładnie wystylizował swoją powieść. Większość łacińskich (ale i francuskich) wersetów, cytatów jest przetłumaczona na końcu każdego tomu, a pojedyncze słowa są banalne, niejednokrotnie tłumaczone przez samych bohaterów. Może były dwa momenty kiedy miałam przesyt łaciny, ale nie jest to powód do wielkiego minusa. 
Kolejną obiekcją jest wkradająca się z każdym kolejnym tomem nuda, że poszczególne części są nierówne i staczają się po równi pochyłej, a czytelnik jest zmęczony ciągłym uciekaniem głównego bohatera, Reinmara. Tego typu opinie martwiły mnie o wiele bardziej niż nadmiar łaciny. Jednako w ogóle nie odczułam różnicy między tomami. Bohater wpadał w tarapaty i jakoś się z nich wyplątywał, ale to w końcu powieść drogi i przygody, w dodatku osadzona w czasach średniowiecznych wojen więc czegóż się spodziewać? Siedzenia na wsi i wyplatania koszyków? Poprzez kolejne tomy po prostu przepłynęłam, czytało się lekko szybko i przyjemnie. Bohater na początku nieco drażniący, a wręcz głupi i infantylny, miał swój urok... trochę błazna, trochę szaleńca, a trochę nieszczęśnika. Całe szczęście bohater się zmienia, jednocześnie pozostając sobą dzięki czemu można go polubić. Pozostali bohaterowie właściwie od początku w większości budzą sympatię, zwłaszcza dwaj główni towarzysze Reinmara.

Fabula rozwija się w różnych, nie do końca przewidywalnych kierunkach, pewnych rzeczy się wręcz oczekuje, niektóre zagadki sami próbujemy rozwiązywać, a to tylko napędza do dalszego czytania. Nigdy nie czułam się zmęczona, ani zawiedziona. Co do zakończenia mam mieszane odczucia, ale raczej pozytywne. W pewnej chwili, może nie było oczywiste, ale coś już można było sobie kombinować.
Całą trylogię czytało się bardzo przyjemnie, szybko nie raz dobrze się ubawiłam i uśmiałam żartami sytuacyjnymi i aluzjami polityczno - historycznymi. Szczerze nie rozumiem, jak husyckie opowieści w wykonaniu AS mogą się nie podobać. A może to po prostu zbyt trudna lektura dla naszego, nie ukrywajmy, leniwego społeczeństwa? Mimo wszystko stawiam przygodom Reynevana bardzo wysoką ocenę, bo zasłużył na to i merytorycznie i emocjonalnie.
8/10

poniedziałek, 2 września 2013

Igrzyska czy Hobbit?


Tym razem słów kilka nie o obejrzanych filmach, ale o tych, które mają pojawić się na srebrnym ekranie bardzo niedługo. Obie produkcje to kontynuacje.

Pierwszy z filmów to druga część głodowych igrzysk, Igrzyska Śmierci: W Pierscieniu Ognia. Wrażenia o książce i pierwszej części filmu już opisywałam. Filmową katastrofę zapowiadał już sam zwiastun. Tym razem jest nieco inaczej. Może twórcy wzięli sobie do serca falę krytyki i postanowili w końcu zrobić coś dobrze? Po prawdzie mają na to bardzo duże szanse, a i zwiastun, który tu prezentuję zapowiada się obiecująco. Nie zamierzałam wybierać się do kina, bardzo się zniechęciłam ekranizacją, ale zaczynam się nad tym zastanawiać - nawet zdając sobie sprawę z tego, że trailery zazwyczaj zawierają najlepsze fragmenty z filmu. Udostępniłam także plakat... nie bez powodu. Druga część Igrzysk Śmierci ma wiele różnych stylizacji na posterach promujących, ale ten w pewien sposób zwrócił moją uwagę. Otóż zwycięzcy poprzednich igrzysk, Peeta i Katniss, prezentują się niczym wzorowy robotnik i robotnica z radzieckich plakatów tylko w nieco bardziej nowoczesnej formie. Patrzący w dal, a za nimi monument symbolizujący wielkość imperium... kolosa na glinianych nogach.
Premiera w Polsce: 22 listopada.


Drugim filmem jest wchodzący na ekrany kin 27 grudnia (w Polsce) Hobbit: Pustkowie Smauga. W przeciwieństwie do opisywanego powyżej filmu, po zwiastunie Hobbita nie wiemy właściwie wiele więcej. Ponad to co czytelnik mógł wyczytać z książki Tolkiena widzimy dużo elfów, zwłaszcza dwóch nowych młodych twarzy. Jaką rolę przypisze im Peter Jackson? Cokolwiek by to nie miało być, wiem, że na tym filmie będę bawić się doskonale tak jak na pierwszej części... lepiej niż podczas lektury książki. Czy ekranizacja na prawdę musi być zgodna z wersją papierową? Wszyscy wiemy, że tak nie jest, że twórcy filmów coraz mniej zwracają na to uwagę, a filmy są w większości o wiele słabsze niż książki. PJ zaproponował nam o wiele więcej, w doskonałej oprawie, więc nie potrafię go krytykować za dodawanie treści niebyłej w książce. Oprócz tego w duchu liczę na wersję reżyserską ;]
Zatem poniżej oficjalny zwiastun oraz bardzo ładna grafika - jako że krasnoludów w trailerze jest jak na lekarstwo ;]




niedziela, 25 sierpnia 2013

Dwa słowa o kinie historycznym i mały spot

Festiwalowe rozmowy o współczesnym kinie historycznym, głównie polskim (choć nie tylko), zainspirowały mnie do refleksji zarówno o filmach jak i samej edukacji historycznej młodego pokolenia. Ta ostatnia jest słaba, stoi na niskim poziomie, jest nudna, a co najważniejsze właściwie nie obejmuje historii najnowszej kraju i świata po II wojnie światowej.

Pierwsze ze spotkań otworzył teledysk Zbigniewa Rybczyńskiego skupiający się na wydarzeniach lat 80. do okrągłego stołu. Poniżej prezentuję spot udostępniony przez Narodowe Centrum Kultury.


Sam teledysk wywarł na mnie (i nie tylko) bardzo duże wrażenie. Świetna grafika pełna ekspresji i symboliki, oraz muzyka Łukasza L.U.Ca Rostowskiego doskonale dopasowana, w tempie i budząca emocje. Podczas rozmów było trochę ogólnie o kinie historycznym, o pewnych bublach filmowych, które nie powinny ujrzeć światła dziennego (Bitwa Warszawska), ale również o tych lepszych (Czarny czwartek, Róża). Oczywiście rozmowy dotyczyły również wychodzącego wkrótce filmu Andrzeja Wajdy Wałesa.Człowiek z Nadziei, który swoją premierę będzie miał 4 października (uroczysta odbyła się 23 września). Miałam wątpliwości co do tej produkcji ale przekonałam się, ze jednak warto będzie go obejrzeć w kinie, jakiekolwiek emocje nie miałyby być obudzone – to na tym jednak polega kino ;].
Drugie spotkanie poświęcone było powstającemu filmowi Janka Komasy Miasto 44, które to premierę będzie miało 1 sierpnia przyszłego roku, a te uroczystą na Stadionie Narodowym w Warszawie. W spotkaniu udział wzięli aktorzy i producent. Pokazywane były materiały z planu, z tak zwanego backstage’u oraz bardzo krótki zwiastun filmu. Reżyser jest osobą młodą i pojawiły się głosy kwestionujące to co robi, czy w ogóle może zabierać się za taka tematykę skoro nie żył w tamtych czasach. Ale idąc tym tokiem myślenia jakim prawem bierzemy się za opowiadanie o czasach średniowiecza, XVI Czy XIX wieku? Liczę na świeże spojrzenie, w którym będzie mniej nudnego patosu i przesady, która jest zmorą polskiej kinematografii.

Festiwal Dwa Brzegi

piątek, 16 sierpnia 2013

Na fali 'trudnych' tematów - Płynące wieżowce Tomasza Wasilewskiego

Emocje i uczucia nigdy nie są łatwym do podjęcia tematem. Człowiek nie do wszystkiego chce się przyznawać, nawet przed samym sobą, nie wspominając o innych osobach, nawet tych najbliższych. Są to rozmowy często niezwykle trudne – zwłaszcza w naszym kraju, nadal bardzo konserwatywnym gdzie wiele tematów w wielu rodzinach nadal uchodzi za temat tabu – niestety. Brak rozmów prowadzi do niedopowiedzeń, ukrywając własną tożsamość dajemy nasz fałszywy obraz otaczającym nas osobom (nie mówię o celowym zakładaniu maski). Przez to, uważają nas za osoby jakimi nie jesteśmy, ba, uważają, że znają nas lepiej niż my sami nie chcąc dopuszczać do świadomości pewnych faktów tworząc wokoło wyimaginowany świat. 
Jednym z takich tematów jest homoseksualizm poruszony w filmie Tomasza Wasilewskiego Płynące Wieżowce. Jest to niezwykle poruszający film o poszukiwaniu własnej tożsamości w sferze uczuciowej, oraz strachu związanemu z ujawnieniem najbliższym tej strasznej prawdy.

Główny bohater Kuba (Mateusz Banasiuk) to młody chłopak, który studiuje na AWF-ie, ma kochającą matkę i od dwóch lat jest w szczęśliwym związku ze swoją dziewczyną Sylwią (Marta Nieradkiewicz). Wszystko zaczyna się zmieniać kiedy na jednej z imprez poznaje Michała (Bartosz Gelner), z którym zaczyna się świetnie dogadywać by później odkryć, że podoba mu się w bardziej niż jedynie przyjacielski sposób. Obudzone uczucia przerażają go, nie do końca potrafi sobie z nimi poradzić. W równie trudnej i niekomfortowej sytuacji znajduje się Sylwia. Także Michał nie ma łatwo nie wiedząc w jaki sposób powiedzieć rodzinie (ojcu) jaki jest – scena jego coming out'u jest filmową perełką.

Choć nie znoszę takich porównań, to owe pojawiło się bardzo szybko: polskie Brokeback Mountain. Film Tomka Wasilewskiego jest jednym z najlepszych poruszających tematykę homoseksualną jakie widziałam, a mam tu na myśli zarówno historię, jak i całą oprawę, grę aktorską i dawkowanie emocji, ale jest to także jeden z lepszych filmów o miłości w ogóle jakie ostatnio się pojawiły. W filmie jest wiele symboli, niedopowiedzeń, zwłaszcza na samym końcu – bo tak na prawdę nie możemy być pewni jak owa historia się zakończyła.

Podczas oglądania go na DwóchBrzegach zauważyłam, że nie jedna osoba wyszła z kina. Cóż, wiedzieli na jaki film idą, opis był przejrzysty – w takim razie dlaczego? Podczas spotkania z aktorami i twórcami po filmie padło pytanie (od mężczyzny) dlaczego seks między chłopcami był tak dosadnie pokazany? Czy nie można było tego jakoś zasłonić? Prowadząca spotkanie Grażyna Torbicka zripostowała pytaniem: 
-Czy gdyby to był stosunek między kobietą a mężczyzną to także by pan czuł niesmak lub wyszedł?
-No nie...
-No właśnie.
Ta krótka wymiana zdań mówi bardzo wiele. Nie sposób przytoczyć całej ciekawej dyskusji, nadzwyczaj otwartej i pozytywnej jaka miała miejsce w dwubrzegowym Cafe Kocham Kino. Otwartość nadal jest problemem – niestety, choć wydaje się to powoli zmieniać. Najważniejsze by nie przeginać w drugą stronę powodując faktycznie niesmak. Należy pamiętać, że skrajności w żadnym wydaniu nie są dobre ani zdrowe.

Film oceniam bardzo wysoko, ale nie ja jedna. Płynące Wieżowce otrzymały nagrodę East of West na festiwalu w Karlowych Warach oraz nagrodę publiczności na festiwalu Nowe Horyzonty. Oprócz tego zostały również nominowane do Złotych Lwów.

Premiera kinowa odbędzie się 18 października i zachęcam do oglądania.
Ocena: 8-9/10


wtorek, 13 sierpnia 2013

Moonrise Kingdom (2012) - młodzi kochankowie


Kochankowie z Księżyca to przeuroczy film Wasa Andersena osadzony w realiach lat 60. XX wieku. Opowiada on o ucieczce z domu dwóch zakochanych w sobie nastolatków Sama i Suzy. Na ich poszukiwania wyrusza kapitan drużyny skautów ze swoją drużyną oraz kapitan Sharp z policji, w którego rolę wcielił się Bruce Willis. 
Treść zdawałaby się banalna ale jej oprawa jest nietypowa, a wręcz bajkowa. Dom Suzy przypomina domek dla lalek, gesty bohaterów są przerysowane. Realizacja pomysłu tworzy niepowtarzalny klimat. Wszystko, począwszy od detali takich jak kształt czy kolor walizki lub sukienki po ogół w postaci krajobrazu czy zjawisk pogodowych często jest wyolbrzymione, nierzadko nawet wielokrotnie. Przerysowana treść i scenografia nadają filmowi wiele ciepła, często radości i nie można oprzeć się by nie nazwać tego filmu uroczym. Ponad to do nastroju dochodzi piękna muzyka skomponowana przez jednego z moich ulubionych twórców Alexandra Desplat, ona po prostu płynie niosąc widza na fali miękkich dźwięków. Każda z ról była doskonale odegrana w ramach przyjętej konwencji, każda charakterystyczna i niepowtarzalna.
To pełna ciepła i  koloru komedyjka, w której można odnaleźć wiele różnych odniesień, a każdy z pewnością odnajdzie w niej coś dla siebie.

Nie-do-końca-kochankowie

Nie-do-końca-z-księżyca


8/10

niedziela, 11 sierpnia 2013

Dwa słowa o Dwóch Brzegach


Dzisiaj mija tydzień od mojego powrotu z Kazimierza z Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi. Urokliwe miejsce, fantastyczni ludzie, wyjątkowe projekcje i spotkania oraz niesamowita atmosfera sprawiają, że rok rocznie powracam w pierwszym tygodniu sierpnia do kazimierskiego miasteczka.

Niebawem ukażą się recenzje kilku filmów według mnie wartych zobaczenia. Ale już teraz powiem dwa słowa o szortach - filmach krótkometrażowych. Bilety wstępu na pokazy takich bloków są niedrogie, a w zamian dostajemy bardzo dużo. Oryginalne czasami dosadne w treść a ponad to często takim projekcjom towarzyszą spotkania z twórcami. Krótki metraż potrafi przekazać tak samo wiele emocji jak długi film, a czasami i więcej, także zmusza do refleksji. Filmy pełnometrażowe można bez problemu obejrzeć w kinie, w internecie, w telewizji, a szortów nie (w każdym razie jest to mało prawdopodobne) - tym bardziej warto czegoś takiego, niepowtarzalnego doświadczyć. W ramach możliwości polecam obejrzeć wszystkie krótkie metraże w ramach bloku Studia Munka, w tym rewelacyjny Mazurek zasłużenie nagrodzony przez publiczność. Ponad to kilka tytułów jak Leon i Barbara (!), Nakarmić 500, Anna.

To co towarzyszy filmom to wspomniane już spotkania z twórcami, aktorami, producentami, reżyserami etc. To niepowtarzalna okazja by wysłuchać, zadać pytania, podzielić się refleksją czy po prostu podziękować.

Często w trakcie festiwalu wspominany jest 1 sierpnia - rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Część ludzi pamięta, inni przypominają sobie kiedy słyszą syreny, ale wielu w ogóle nie zwraca na nie uwagi. W tym roku właśnie czwartek był poświęcony filmowi historycznemu, zarówno polskiemu jak i zagranicznemu, ale także powstającemu właśnie Miastu 44 w reżyserii Janka Komasy (premiera za rok 1 sierpnia na Stadionie Narodowym w Warszawie). Ale temu również poświęcę krótką notkę z refleksją.

Każdemu kto nie bardzo wie gdzie pojechać latem, a interesuje się filmem i sztuką gorąco polecam ten festiwal ;]!
Zapraszam na stronę festiwalu Dwa Brzegi

niedziela, 4 sierpnia 2013

Miasto Nawiedzonych - Nawiedzone Miasto


Na długo przed planami wydawniczymi zapoznałam się z trzema pierwszymi rozdziałami udostępnionymi przez autora w ramach promocji. Wtedy nie wiedziałam nic o powieści, a czytając nie potrafiłam opanować uśmiechu: autor pisał o moim mieście! Nigdzie nie było to powiedziane wprost, jednak nastrój oraz charakter miasta i mieszkańców został oddany doskonale. Nie najpiękniejsze, ale klimatyczne i na swój sposób magiczne. To także miasto samego autora, miasto, które dobrze zna, a podczas jednego ze spotkań autorskich potwierdził inspirację.



O czym jest powieść? Do miasta przyjeżdża potomkini rodu fabrykanckiego i próbuje odzyskać swoje dziedzictwo. Nie chodzi tylko o mury kamienicy i fabryki ale przede wszystkim o to, co znajduje się w podziemiach, tajemnicze źródło mocy.
Jabłoński historie rozgrywającą się w realnej, prawdopodobnej rzeczywistości zawsze okrasza magią i doprawia miejscowym folklorem. Wydarzenia niby prawdziwe ale owiane mistycyzmem w taki sposób, że można się zastanawiać, czy coś takiego faktycznie nie może mieć miejsca. To właśnie tworzy cały urok jego książek.

Powieść, napisana jest lekko, z polotem i wyobraźnią. Potrafi niesamowicie wciągnąć czytelnika powodując utratę poczucia czasu. Autor doskonale pokazuje polską (oraz miejscową) mentalność i naturę, zarówno te złe jak i dobre strony. Czasami można odnieść wrażenie, że wręcz w sposób przerysowany, prześmiewczy obrazuje rodzime społeczno – polityczne realia. Zapewne nie jeden czytelnik czy recenzent poczuje się urażony taką satyrą... w końcu w znaczniej mierze Polacy (zwłaszcza starsze pokolenie) nie potrafią się śmiać z samych siebie. Ale ja lubię jak ktoś dolewa oliwy do ognia ;] Zakończenie jakim uraczył nas autor z jednej strony może zirytować, ale z drugiej, sugeruje kontynuację, której już nie mogę się doczekać!
9/10

Książka w wersji elektronicznej dostępna na stronie cdp.pl

Wydanie ‘papierowe’ prawdopodobnie na jesieni tego roku nakładem wydawnictwa Enso Publishing.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Wspaniała 'Populaire' - dobre lekkie kino


Wspaniała jest wspaniałą francuską komedią romantyczną. Reżyser i jednocześnie scenarzysta, Régis Roinsard zaproponował nam film osadzony we francuskich realiach końca lat 50. XX wieku. Urocza Rose (a w tej roli pełna wdzięku Déborah François) to dziewczyna z małego miasteczka o marnych życiowych perspektywach. Marzy jej się zawód modny i pożądany przez wszystkie dziewczyny – chciałaby zostać sekretarką. Wyjeżdża do większego miasta i na jednej z rozmów kwalifikacyjnych okazuje się, że ma do tego niezłe predyspozycje. Bardzo dobra obsada, przyjemna muzyka i faeria barw tworzą fantastyczny i pełen ciepła klimat.


Jest to przyjemna i lekka komedyjka z odpowiednio wyważoną dozą romantyczności. Jest zarazem urocza ale nie przesłodzona. Mając na względzie motyw przewodni, zastanawiałam się w jaki sposób reżyser zajmie naszą uwagę przez prawie dwie godziny. A jednak bardzo łatwo można wczuć się w klimat filmu, sympatyzować z bohaterami i nie odczuwać upływającego czasu. Doskonałe, lekkie kino, nie tylko dla pań ;]

7/10

Łódź, studyjne kino Kinematograf

czwartek, 18 lipca 2013

Fala Zombie czyli World War Z

Jakiś czas temu niezwykle popularnym tematem poruszonym w kinie i literaturze były wampiry. Natomiast drugim zjawiskiem, spopularyzowanym głównie przez swego rodzaju wysyp gier  komputerowych i seriali (Dead Island, The Walking Dead, The Last of Us), zostało zombie – żywe trupy. Na fali tej drugiej tematyki unosi się film w reżyserii Marca Forstera World War Z.
Zwiastun filmu niezbyt mnie zachęcił, przerysowany, nudny, a przelewające się zombie zdawały się śmieszne w negatywnym znaczeniu – a nadmienię tutaj, że nie przepadam za takimi filmami. A jednak coś mnie podkusiło. W końcu od czasu do czasu można iść proste kino rozrywkowe. Zatem wykorzystując ‘środę z Orange’ wybrałam się do kina nie nastawiając się na nic specjalnie dobrego czy lotnego, mimo zasłyszanych dobrych opinii, i tylko zastanawiałam się w jakiż to sposób główny bohater Gerry czyli Brad Pitt uratuje świat.

To co niemal od razu zwróciło  moją uwagę to muzyka, a jakże, a za doskonały motyw główny (o którym pisałam ostatnio) postawiłam dużego plusa. To byłe mile zaskoczenie, gdyż jak wspominałam spodziewałam się muzyki typu immediate music co sugerował trailer, a jednak Marco Beltrami zaproponował nam godną uwagi ścieżkę dźwiękową przy wykorzystaniu dwóch utworów zespołu Muse z albumu The 2nd Law z 2012 roku. Wrażenie przerysowania jakie podczas oglądania zwiastuna wywołała u mnie scena przelewających się zombie, zniknęło podczas oglądania filmu. Wszystko miało sens było uzasadnione i wytłumaczone w poszczególnych etapach oglądania. Trailer, jak rzadko, nie zawierał najlepszych motywów z filmu. Na uwagę zasługują oczywiście charakteryzacja, podstawa w tego typu filmach. Całości dopełnia gra aktorska. Brad Pitt bardzo heroicznie ratował świat choć początkowo to nie on miał być nadzieją ludzkości ;]. W filmie znalazło się tez miejsce na trochę humoru (często czarnego), pewnych aluzji i nawiązań polityczno – historyczno – kulturowych co jest bardzo dużym plusem bo dzięki temu nie jest to głupi film o truposzach ale można zauważyć w nim pewne przesłanie (niedostrzeżone jak zwykle). Dynamiczna akcja nie pozwalała się nudzić i czas minął bardzo szybko. Zakończenie filmu było dobre choć nie można go nazwać Happy Endem, ale przez to w moim odczuciu jest satysfakcjonujące.

Może i mogłabym się doczepić do pewnych elementów ale nie chcę ponieważ właściwie są to szczegóły nie wpływające na całościowy odbiór filmu. Szczerze polecam takie spędzenie wolnego czasu, najlepiej w towarzystwie znajomych gdyż jest to zarówno dobra rozrywka jak i można później spędzić sporo czasu na dyskutowaniu o różnych aspektach tej produkcji.
Dziwiłam się początkowo dobrym recenzjom ale po wyjściu z kina i przytaknęłam. Dobre zombiaczki zapunktowały u mnie bardzo wysoko ;]

8/10

więcej na filmweb.pl

sobota, 13 lipca 2013

Soundtrack World War Z



Za muzykę w jednym z najgłośniejszych filmów tego roku, World War Z, odpowiada Marco Beltrami, który kreował muzykę do niejednego filmu fantastycznego jak na przykład Underworld, Hellboy czy Max Payne. Nominowany do nagród za Wroga Publicznego oraz The Hurt Locker. Najnowszy soundrack od razu zwrócił moją uwagę, gdyż nie jest to typowa dla filmów akcji muzyka typu immediate music. Charakterystyczna w swoim rodzaju i bardzo dobrze pasująca do filmu odpowiednio buduje klimat. To co przykuwa uwagę to wykorzystane utwory zespołu Muse. Poniżej jeden z moich ulubionych fragmentów Isolated System. A już niedługo pełna recenzja filmu.


info źródło: filmweb.pl

poniedziałek, 1 lipca 2013

Botanicula - cudowna gra w pięknej oprawie


Botanicula, pierwsza gra jaką chciałabym Wam tutaj polecić, to niesamowicie urokliwa przygodówka z gatunku ‘point and click’ czeskiego studia Animata Design, znanego między innymi z wysoko ocenianego Machinarium. Znany animator Jaromir Plachý, uraczył nas niesamowitą atmosferą i piękną oprawą wizualną. Całości obrazu dopełnia niezwykle przyjemna i sympatyczna muzyka skomponowana przez czeski zespół DVA.



Gra opowiada historię mieszkańców drzewa zaatakowanego przez pasożyty. Grupka żyjątek, którymi kierujemy, próbuje pozbyć się przerażającej czarnej plagi. Motyw jest bardzo prosty: każdy z sześciu rozdziałów polega na rozwiązywaniu prostych zagadek logicznych i zbieraniu wskazówek by móc przejść do kolejnej lokacji. Ponad to poprzez klikanie zdobywamy liczne karty dodatkowe, co nie zawsze jest łatwe i oczywiste. Zsynchronizowana z platformą Steam pokazuje kartę każdego stworzonka w ramach osiągnięcia.




Podróż poprzez świat Botaniculi dzięki oprawie graficznej i dźwiękowej jest bardzo relaksująca i przyjemna. Wprawia w pozytywny nastrój i nie raz przywołuje uśmiech na usta. Tą fantastyczną przygodę poznałam dzięki jednemu z Youtuberów, który w dodatkowo humorystyczny sposób pokazuje pierwsze fragmenty z gry (filmik poniżej). Gra w swojej kategorii w mojej opinii uzyskuje ocenę: 10/10