poniedziałek, 23 września 2013

Andrzej Sapkowski - trylogia husycka



Ostatnio  w biblioteczce literacko niewiele się działo. Pozornie gdyż poza pracą, wiele czasu spędzałam w kochanej czytelni przy kominku, zagłębiona w pewnym trój-tomowym dziele. Parę lat temu niejaki Andrzej S. popełnił powieść jakim jest, popularnie zwana, trylogia husycka, ze składającymi się na nią tomami Narrenturm, Boży Bojownicy i Lux Perpetua, każdy liczący średnio po 550 stron. Owa, niczym dobre wino, swoje odleżeć musiała zanim nie dojrzała do skosztowania, a owoce pracy pana Sapkowskiego okazały się bardzo zadowalające.


Każdy, a właściwie większość osób, z którymi rozmawiałam (uwzględniając fora internetowe) po zapoznaniu się z sagą o Wiedźminie, krytykował i na ogół negatywnie wypowiadał się o opowieściach husyckich. Jako, że z natury jestem osobą przekorną, stwierdziłam, że nie ruszę kultowej sagi zanim nie zapoznam się z trylogią, ażeby przy całym moim staraniu o obiektywizm, nie zostać 'spaczoną'. Efektem tego było pochłonięcie, i to z przyjemnością, owej trylogii w niecałe trzy tygodnie.
Jeden z zarzutów z jakim się spotkałam to zbyt duża ilość łaciny. Oczywiście może to kogoś drażnić, ale takie były czasy, a autor bardzo dokładnie wystylizował swoją powieść. Większość łacińskich (ale i francuskich) wersetów, cytatów jest przetłumaczona na końcu każdego tomu, a pojedyncze słowa są banalne, niejednokrotnie tłumaczone przez samych bohaterów. Może były dwa momenty kiedy miałam przesyt łaciny, ale nie jest to powód do wielkiego minusa. 
Kolejną obiekcją jest wkradająca się z każdym kolejnym tomem nuda, że poszczególne części są nierówne i staczają się po równi pochyłej, a czytelnik jest zmęczony ciągłym uciekaniem głównego bohatera, Reinmara. Tego typu opinie martwiły mnie o wiele bardziej niż nadmiar łaciny. Jednako w ogóle nie odczułam różnicy między tomami. Bohater wpadał w tarapaty i jakoś się z nich wyplątywał, ale to w końcu powieść drogi i przygody, w dodatku osadzona w czasach średniowiecznych wojen więc czegóż się spodziewać? Siedzenia na wsi i wyplatania koszyków? Poprzez kolejne tomy po prostu przepłynęłam, czytało się lekko szybko i przyjemnie. Bohater na początku nieco drażniący, a wręcz głupi i infantylny, miał swój urok... trochę błazna, trochę szaleńca, a trochę nieszczęśnika. Całe szczęście bohater się zmienia, jednocześnie pozostając sobą dzięki czemu można go polubić. Pozostali bohaterowie właściwie od początku w większości budzą sympatię, zwłaszcza dwaj główni towarzysze Reinmara.

Fabula rozwija się w różnych, nie do końca przewidywalnych kierunkach, pewnych rzeczy się wręcz oczekuje, niektóre zagadki sami próbujemy rozwiązywać, a to tylko napędza do dalszego czytania. Nigdy nie czułam się zmęczona, ani zawiedziona. Co do zakończenia mam mieszane odczucia, ale raczej pozytywne. W pewnej chwili, może nie było oczywiste, ale coś już można było sobie kombinować.
Całą trylogię czytało się bardzo przyjemnie, szybko nie raz dobrze się ubawiłam i uśmiałam żartami sytuacyjnymi i aluzjami polityczno - historycznymi. Szczerze nie rozumiem, jak husyckie opowieści w wykonaniu AS mogą się nie podobać. A może to po prostu zbyt trudna lektura dla naszego, nie ukrywajmy, leniwego społeczeństwa? Mimo wszystko stawiam przygodom Reynevana bardzo wysoką ocenę, bo zasłużył na to i merytorycznie i emocjonalnie.
8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz