środa, 17 sierpnia 2011

20 lat temu...

Dokładnie dzisiaj mija dwudziestolecie odkąd Polska 'nawiązała kontakt ze światem', a dokładniej mówiąc połączenie internetowe z Kopenhagą. To tylko... i aż lat dwadzieścia. Jak wspominam ten okres? Połączenie telefoniczne i niesamowite pikanie komputera, ah... Kiedy pojawił się przesył danych 1gb, to dopiero była prędkość! A wcale nie było to tak dawno. Na dzień dzisiejszy śmiga 'dwudziestka' światłowodem. Kiedyś internet był limitowanym dodatkiem do komputera, dzisiaj chyba mało kto wyobraża sobie włączenie sprzętu nie mając połączenia z siecią.
Ot, takie sentymentalne westchnienie...

więcej w niejednym serwisie informacyjnym. polecam tvn24 lub gazeta.pl

niedziela, 29 maja 2011

Tree Hotel

Tree Hotel to fantastyczny projekt domków hotelowych wybudowanych w Szwecji przez państwo Lindvall. Każdy z proponowanych domków ma niezwykły i oryginalny design, każdy projektowany przez innego architekta. Mieszczą od dwóch do czterech osób. Niepowtarzalne wnętrza i przedmioty są nie do kupienia. Choć mieć taka lampę... Z założenia te ekologiczne domki maja ingerować w naturę w najmniejszym stopniu jak to możliwe. W ciągu pięciu lat mają powstać 24 takie domki.
Koszt za noc od 350 Euro, sami odpowiedzcie sobie na pytanie czy warto.

Ogromnie polecam obejrzeć na YT oraz zajrzeć na oficjalna stronę gdzie pokazanych jest więcej projektów.




źródła:
http://www.treehotel.se/en/start
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=XhyiAA2VJpY

czwartek, 28 kwietnia 2011

Reportaże

Ostatnio przyjaciel wkręcił mnie w czytanie reportaży. Połowa, z przeczytanych w ubiegłym miesiącu szesnastu książek, należała właśnie do tego gatunku, a opisywały miejsca na całym świecie. Pierwszy z nich "Dzisiaj narysujemy śmierć" Wojciecha Tochmana okazał się być wstrząsającym doświadczeniem. Opisuje wydarzenie o którym się tak nie mówi, o którym wcześniej nie wiedziałam, a 'mocarstwa zachodnie' boją się nazwać ludobójstwo w Rwandzie po imieniu...
Nie będę jednak opisywała każdej książki po kolei, do każdej warto zajrzeć. Wojna bośniacko-serbska jest nam bardziej znana... ale przypadek Timoru Wschodniego? Kto w ogóle wie gdzie on leży? Ostatnie co czytałam to kilka książek Kapuścińskiego (także i w tym miesiącu), a ostatnia z nich opisuje wojnę w Angoli. Po jej przeczytaniu doszłam do wniosku, że warto byłoby przytoczyć dwa krótkie fragmenty. Z jednej strony poruszają, z drugiej, dają do myślenia. Jednak nie będę ich komentować. Poniżej dołączę także krótką listę książek wartych uwagi.
"Następny jeniec wygląda na dwanaście lat. Mówi, że ma szesnaście. On wie, że to wstyd walczyć w FNLA, ale jemu powiedzieli, że jak pójdzie na front, to potem poślą go do szkoły. On chce skończyć szkołę, bo on chce malować. Jeżeli dostanie papier i ołówek, zaraz może coś narysować. Może zrobić portret. Gdyby miał tu farby zrobiłby obraz. Umie też rzeźbić, chciałby pokazać swoje rzeźby, które zostały w Carmonie. On w to wkłada swoje życie i chciałby się uczyć, i powiedzieli mu, że będzie się uczyć, jeżeli najpierw pójdzie na front. On wie, to tak wychodzi, że aby malować, musi najpierw zabijać ludzi, ale on nikogo nie zabił." (s.42-43)
"Świat przypatruje się wielkiemu widowisku walki i śmierci, które zresztą trudno sobie wyobrazić, bo obraz wojny jest nieprzekazywalny. Ani piórem, ani głosem, ani kamerą. Wojna jest rzeczywistością tylko dla tych, którzy tkwią w jej zakrwawionym, wstrętnym, brudnym wnętrzu. Dla innych jest stronicą książki, obrazem na ekranie, niczym więcej." (s.98)

  • Bonczol Ł., Timor wschodni. Od reliktu kolonializmu do problemu międzynarodowego, Wrocław 2008.
  • Hatzfeld J., Strategia Antylop, Wołowiec 2009.
  • Kapuściński R., Cesarz, Warszawa 2000
  • Kapuściński R., Heban, Warszawa 1998.
  • Kapuściński R., Jeszcze dzień życia, Warszawa 2000(powyżej cytowana).
  • Stasiuk A., Fado, Wołowiec 2006.
  • Stasiuk A., Mury Hebronu, Warszawa 1992.
  • Tochman W., Dzisiaj narysujemy śmierć, Wołowiec 2010.
  • Tochman W., Jakbyś kamień jadła, Sejny 2002

czwartek, 21 kwietnia 2011

Design na wiosnę

Po dłuższej przerwie czas wpuścić nieco wiosennego powietrza do bloggowego pokoiku. To nie tak, że nic się nie działo. Politycznie całkiem sporo i pióro aż drapało dopominając się komentarza. Szkoda, że przez brak czasu plany komentarzowe się zdezaktualizowały. Ale jestem pewna, że będzie co opisywać i na pewno nadarzy się okazja skrytykować bezpodstawną krytykę politycznych krzykaczy.

Ale skoro wiosna to chciałabym pokazać coś, co jakiś czas temu mnie urzekło. Projekty architektoniczne Belga Vincenta Callebauta wyglądają jak wyjęte z bajki bądź wizualizujące fantastyczne utopie. Jego budynki wyglądają na niezwykle lekkie i marzy mi się zobaczenie ich na żywo.
Chciałabym pokazać dwa (z wielu) monumentalne projekty Callebauta - to są wizualizacje całych miast. Pierwsze, na które natrafiłam to "rafa koralowa". Projekt niewielkich mieszkań z niewielkimi ogrodami gdzie można uprawiać bądź hodować. Kompleks ma obejmować także punkty usług i sklepy. Stworzony został z myślą o zrujnowanym Haiti i czeka na inwestora, który podejmie się takiego eko-przedsięwzięcia.










No właśnie, koniecznie trzeba zaznaczyć, że dzieła Callebauta są w pełni ekologiczne. Zarówno ich budowa jak i użytkowanie. Przykładem może być projekt budynku mającego na celu przeczyszczenie powietrza w jednej z przemysłowych dzielnic Paryża. Innym pomysłem jest projekt przypominający motyla. Nic innego jak ogrody gdzie mają być uprawiane ekologiczne produkty oraz hodowane zwierzęta. Projekt przeznaczony dla Nowego Yorku.











Drugi monumentalny projekt, o którym wspomniałam, na pierwszy rzut oka przypomina pełen zieloności stadion. Jednak poniżej na zdjęciu przedstawiony jest projekt całego miasta. Jak jest w środku? Tu trzeba popatrzeć na inne projekty artysty i uruchomić własną eko-wyobraźnię ;)

Z niecierpliwością czekam na realizację któregoś projektu, pojechać i odwiedzić taki kompleks - budynek. Nasuwają mi się także pytania... Jakie są koszty wykonania i utrzymania takich budynków, na ile są one opłacalne (bo dla przyrody z pewnością korzystne)? A z innej strony, które państwa są gotowe na podjęcie tego typu projektów? Pozwolę sobie myślom płynąć...
Oczywiście NAMAWIAM do odwiedzenia oficjalnej strony Vincenta Callebauta. Jest tam wiele niezwykłych projektów, opisanych dokładnie i graficznie przedstawione kolejne fazy wykonania.

źródła/sources:
architekturakrajobrazu.info,
tvn24,

wtorek, 1 marca 2011

Oscary raz jeszcze

Po raz kolejny odpłynę w tematykę filmową i chyba nikogo nie zaskoczy, że będą to Oscary, choć warto wspomnień także o francuskich Cezarach.
Cały wczorajszy dzień w radiu czy telewizji, mniej i bardziej znani krytykowali przyznawane w nocy 28 lutego (czasu polskiego) złote statuetki. Wahałam się nad publikacją moich przypuszczeń odnośnie nagród... ale okazały się bardzo przewidywalne, z jednym wyjątkiem.

Większość z nominowanych filmów warta jest uwagi i zapamiętania. Oczywiście to od osobistych preferencji zależy jak bardzo odcisnęły one swoje piętno na oglądających. Mnie utkwiła w umyśle 'Incepcja', emocje u mojej przyjaciółki obudził "Czarny Łabędź", a koledze spodobało się "Prawdziwe męstwo". Sporo osób z którymi rozmawiałam, włącznie ze mną, uważa, że którykolwiek film nie dostał by Oscara (zwłaszcza te kilka mocnych typów) nagroda zostałaby przyjęta ze zrozumieniem. Czy te filmy były zatem wybitne? Ja powiem inaczej, prezentowały raczej podobny poziom. Każdy miał wady i zalety, ale także każdy (a może własnie przez to) wart był nagrody.
Już w tym miejscu wspomnę największego przegranego ceremonii. Aż dziesięć nominacji i ani jednej statuetki. "Prawdziwe męstwo" było filmem rzeczywiście dobrym, ale nie wystarczająco. Choć oglądałam go z przyjemnością w żadnej kategorii się nie wyróżnił. Ten film jest całkiem ciekawym przykładem, że można być ogólnie dobrym, można zwracać uwagę w wielu dziedzinach ale jeśli choć w jednej kwestii nie jest się dobrym - odchodzi się z niczym. Nie było tego 'czegoś'. Wystarczy spojrzeć na "Czarnego Łabędzia", który mimo prostej tematyki wzbudzał emocje ale to Natalie Portman zagrała tak rewelacyjnie, że pozgarniała większość nagród z Oscarem włącznie.
Pozostając przy aktorach, moim faworytem (choć nie tylko) był Colin Firth za swoją królewską rolę. Tej nagrody byłam pewna na 98% - w końcu Akademia bywa nieprzewidywalna.

Nagrodę za scenariusz adaptowany otrzymało "The Social Network". To też była nagroda do przewidzenia, choć przyznam, że miałabym problem z wyborem między tym a filmem "127 godzin", który paradoksalnie trzymał w napięciu, a i ciarki przechodziły (w wiadomym momencie - nie będę spojlerować).
Więcej wątpliwości mam do nagrody za scenariusz oryginalny - "Jak zostać królem". Moim zdaniem (mimo wszystko) scenariusz oparty na fakcie historycznym nie jest scenariuszem oryginalnym (a "127h"?). Pod tym względem "Incepcja" wydawała mi się bardziej na miejscu
Natomiast odwróciłabym w ten sposób Oscara za zdjęcia, które w filmie o Jerzym VI były zachwycające (scena w parku - piękna). Zatem ilość nagród nie zmieniona, a jedynie zamieniłabym kategorię.

"Incepcja" oprócz Oscara za zdjęcia otrzymała jeszcze za trzy: dźwięk, montaż dźwięku i efekty specjalne. Ja nie byłam zaskoczona, stawiałam na ten film w tych kategoriach, choć trzecia z wymienionych wydawała mi się jednak bardziej niepewna. Za to za ogólny montaż nagroda powędrowała dla filmu "The Social Network", tu nie mam wątpliwości ale...
...film ten dostał Oscara za muzykę, która w moim prywatnym rankingu była daleko na końcu. Nie tylko ja byłam zaskoczona tą nagrodą. Na muzykę zawsze zwracam uwagę, klimatyczna Elfmana, subtelna Desplata, elektryzująca Zimmera, urokliwa Powella czy momentami niepokojąca Rahmana. Po seansie The Social Network muzyki nie pamiętałam, oprócz jednego, rewelacyjnego wykonania utworu Edvarda Griega "In the hall of the mountain king" i mam wrażenie, że głównie ten krótki fragment był brany pod uwagę.

Ogólnie o Gali Oscarowej? Dość przewidywalne i oprócz dwóch wątpliwości - akceptowalne (oczywiście w bardzo subiektywnej ocenie). Było także wiele pięknych kreacji i sukni ;)

Na koniec chciałabym wspomnieć słowem o rozdanych 2 dni wcześniej francuskich nagrodach filmowych. Cezary mają mniejszy wydźwięk niż BAFTA czy Oscary zapewne z tego względu, że dotyczą w znacznej mierze francuskiej sztuki filmowej, jednak nie tak popularnej. Należy jednak odnotować że "Autor widmo" otrzymał kilka wyróżnień. Przede wszystkim nagrodę dla Romana Polańskiego jako najlepszego reżysera, ale także za najlepszą adaptację filmową oraz muzykę wykreowaną przez Alexandra Desplat.

poniedziałek, 14 lutego 2011

BAFTA

Wczoraj wieczorem w Operze Królewskiej w Londynie zostały wręczone Złote Maski British Academy of Film and Television Arts - nazwanych potocznie nagrodami BAFTA. Należy jednak zwrócić uwagę, że te najbardziej popularne i w pewien sposób najważniejsze to jedna z siedmiu nagród przyznawanych przez brytyjską Akademię. Tegoroczne Nagrody Filmowe (British Academy Film Awards) okazały się wyjątkowo przewidywalne. The King's Speech (Jak zostać królem), film opowiadający historię króla Jerzego VI, zdobył siedem Masek z czternastu nominacji. Po trzy Maski zdobyły Incepcja i The Social Network, dwa Alicja W krainie czarów i jedną statuetkę... Ale po kolei ;)

Akademia Brytyjska przyznaje dwie nagrody za najlepszy film, w tym za najlepszy film brytyjski (ta oraz dla debiutantów to jedyne nagrody przyznawane produkcjom brytyjskim. Pozostałe rywalizują z filmami z całego świata), obie statuetki zagarnął dla siebie, oczywiście, król. W tej Kategorii nominacje niemal pokrywają się z Oscarowymi. Czy ten film rzeczywiście zasługiwał akurat na te statuetki? W szranki stanęła Incepcja, Czarny Łabędź, 127 godzin, The Social Network i Prawdziwe męstwo. Widziałam wszystkie filmy i każdy z nich jest na swój sposób świetny, każdy mnie w pewnym stopniu poruszył. Jest to rok wyjątkowo trudnych wyborów dlatego każdy byłby dobry, nawet jeślibym się z nim nie zgadzała. Dlatego choć nagroda w tej kategorii była przewidywalna (jak Brytyjczycy mogliby nie nagrodzić filmu o królu Anglii - zwłaszcza, że był na prawdę dobry?) nie przyjęłam jej negatywnie.

Kolejna ważna nagroda przyznana Colinowi Firthowi, co do niej nie miałam żadnych wątpliwości. Mimo iż role Eisenberga lub Franco także były dobre, dla mnie Firth był bezkonkurencyjny (choć nie jestem jego wielką fanką). Podobnie z drugoplanową rolą Geoffrey'a Rusha - rewelacyjna i Maska jak najbardziej zasłużona. Ciekawe czy Oscary też dostaną ;)

Nagroda za pierwszoplanową rolę kobiecą przypadła Natalie Portman, aktorka zdobyła jedyną Maskę dla filmu Arnofsky'ego. Tak jak ogólnie najlepszy film nie jest najłatwiej wybrać, tak pośród aktorów i aktorek wybór wydaje się dość oczywisty. Choć żywię ogromną sympatie dla Heleny Bonham-Carter wydaje mi się, że o wiele lepiej wypadła Barbara Hershey w roli matki 'łabędzia'.

Walczący o Muzyczną Maskę kompozytorzy także nie mieli łatwo. Same znane nazwiska Hans Zimmer (Incepcja), Dany Elfman (Alicja), John Powell (Jak wytresować smoka), no i będący wręcz 'na topie' Alexandre Desplat (Jak zostać królem). Ten ostatni całkiem słusznie odebrał nagrodę. Patrząc na całokształt twórczości Zimmera czy Elfmana powtarzają znane motywy, a muzyka Desplat była świeża i wyjątkowo poruszająca. I tym razem Oscar jest wielce prawdopodobny.

Ostatnia Maska jaką zagarnął 'królewski' film dotyczyła scenariusza (oryginalnego). Cóż, tutaj nie mogę się jednak zgodzić. Film historyczny jest dla mnie zawsze pewnym odtwórstwem, podobnie rzecz ma się z Czarnym Łabędziem. O wiele większą oryginalnością wykazała się jednak Incepcja albo też Wszystko w Porządku. Drugą nagrodę za scenariusz (adapted) otrzymał Aaron Sorkin za The Social Network, który to film konkurował m.in. ze 127 godzinami oraz Prawdziwym Męstwem.

Dwie nagrody 'techniczne' reżyserską i edytorską zgarnęli David Fincher oraz Angus Wall i Kirk Baxter za film The Social Network. Cóż, nie jestem specjalistką w tych kwestiach dlatego nie mogę oponować.

Trzy Maski odebrała Incepcja, wg mnie całkowicie zasłużenie w kategoriach, dźwięk, efekty specjalne oraz produkcję (production design). Konkurencja, mimo iż to Czarny Łabędź, Alicja czy nowy Potter (efekty), nie była powalająca. Równie oczywiste są dwie nagrody dla Alicji w Krainie Czarów za kostiumy oraz stylizację - tylko ten film spośród nominowanych miał je naprawdę oryginalne.

Oscary już dawno straciły na swojej wartości artystycznej, z roku na rok przekonujemy się, że są niezwykle 'upolitycznione'. Dlatego też dużo istotniejsze są nagrody przyznawane na festiwalach takich jak Sundance, Wenecja, Cannes czy Berlin (obecnie trwający Berlinale). Maski brytyjskie czy francuskie Cezary, choć równorzędne z Oscarami, nie straciły tak na wizerunku. Mimo wszystko, jestem niezmiernie ciekawa nadchodzącej gali (27 luty). Nominacje są rozsądne... większość filmów udało mi się zobaczyć. Zobaczymy ;)

źródło: www.bafta.org

czwartek, 3 lutego 2011

Polska w Luwrze

Wczoraj, w ramach Międzynarodowych Dni Filmów o Sztuce w paryskim Luwrze odbył się pokaz najnowszego filmu Lecha Majewskiego "Młyn i Krzyż". Film opowiada o postaciach z obrazu "Droga na Kalwarię" autorstwa Pietera Bruegela Starszego. Został pozytywnie odebrany na festiwalu Sundance, który jest obecnie jednym z ważniejszych festiwalów filmowych na świecie (razem z kilkoma innymi m.in. w Wenecji jest już od kilku lat istotniejszy niż impreza w typie Oscarów).
Wymieniłam dwa nazwiska i jestem niemal pewna, że owe artysty malarza jest bardziej znane ogółowi niż polskiego reżysera - co jest niestety przykre. Ale po kolei.

Czym jest film? Pozwolę sobie zacytować za stroną rmfclassic.pl:
"Młyn i Krzyż" to jeden z najbardziej oryginalnych i innowacyjnych filmów, łączący malarską kunsztowność starych mistrzów z najnowszymi osiągnięciami technik cyfrowych. W rolach głównych występują Rutger Hauer, który wcielił się w postać samego Bruegela, Michael York, odtwarzający rolę kolekcjonera obrazów oraz Charlotte Rampling jako Maria. Majewskiemu udało się wprawić w ruch martwy obraz. Na naszych oczach ożywają XVI wieczni bohaterowie "Drogi Krzyżowej" Bruegela, a kamera odkrywa przed nami pojedyncze sceny, by w finale ukazało się naszym oczom całe dzieło.
Twórczość Lecha Majewskiego została przeze mnie odkryta na Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi 2010 w Kazimierzu Dolnym, gdzie jego osobie poświęcony był cały panel. Interesująca i wcale nie łatwa w odbiorze "Ewangelia według Harry'ego", w której jedną z ról zagrał Viggo Mortensen, oraz "Ogród rozkoszy ziemskich", który był dla mnie najlepszym filmem festiwalu. Tak plastycznego, pięknego, pełnego emocji i intymności filmu jeszcze nie widziałam.
Lech Majewski mówi, że "sam sobie jest sterem, żeglarzem, okrętem. Reżyserem, producentem, scenarzystą..." i każdą kolejną rolę. Prawdziwy człowiek renesansu! I w tym miejscu pojawia się pytanie: dlaczego wcześniej o nim nie słyszałam? Dlaczego ktoś tak utalentowany jest niedoceniony w Polsce, a zauważany na Zachodzie?
Wydaje mi się, że do tego typu sztuki musimy jeszcze dojrzeć. Na pieniądzach nie śpimy więc nasze produkcje filmowe ograniczają się do głupich komedii romantycznych nie niosących za sobą niczego, bądź sporadycznie jakiś ciężkich adaptacji, na które można puścić uczniów szkół gimnazjalnych bądź licealnych. Kino festiwalowe w żadnym miejscu na świecie nie bije rekordów w box office. Ludzie po prostu oduczają się myślenia. Przychodzą na sensownie (albo i nie) sklejoną papkę efektów specjalnych, humoru, bądź strachu - albo i wszystkiego na raz, a po wyjściu z kina zapominają. Równie intrygujące dla współczesnego kinomana są rzeczy kontrowersyjne, w coraz bardziej skrajnych elementach szukamy nowych doznań.
Lech Majewski tworzy jednak rzeczy piękne i niepozbawione głębi. Z przyjemnością obejrzałabym ich więcej, ale są to filmy, które niełatwo zdobyć. Mimo wszystko zachęcam do zapoznawania się z twórczością światowego reżysera polskiego pochodzenia. Ja na pewno odwiedzę 18 marca salę kinową żeby ocenić doceniony na festiwalach "Młyn i Krzyż".

niedziela, 30 stycznia 2011

Folkstar

Dzisiaj w programie "Sukces pisany szminką" wypatrzyłam wywiad z Martą Wróbel, założycielką rozwijającego się serwisu Folkstar promującego folklor. Strona internetowa (http://www.sklep.folkstar.pl) to właściwie sklep internetowy. Przedmioty tam sprzedawane przeważnie starają się łączyć tradycyjne wzory z nowoczesną formą. Przyznam, że kilka przedmiotów zwróciło moją szczególną uwagę.

W programie poruszono też pewien ciekawy aczkolwiek nieco smutny temat. Chodzi o to, że Polacy (mimo, iż zaczynają się przekonywać do polskich produktów) wciąż zachowują się tak, jakby wstydzili się własnych tradycji, własnej kultury. W wielu krajach, czy to na zachodzie czy na południu, ludzie potrafią być dumni z własnych korzeni. Przyznaję, że śmieszą mnie niektórzy turyści (polscy jak najbardziej), kupujący z entuzjazmem bibeloty-pamiątki - rzeczy o standardzie naszej kiepskiej jakości cepelii. Faktycznie, przydałoby się trochę odświeżyć niektóre elementy, unowocześnić ale dlaczego mamy zaraz odsuwać się od pewnych tradycyjnych wzorów? Chyba nadal wielu nie potrafi pojąć, że tak jak dla nas pociągająca jest hiszpańska egzotyka, tak turyści zagraniczni postrzegają i naszą. Albo inaczej, postrzegaliby gdybyśmy ją bardziej promowali. Co raz częściej przekonuję się, że potrzeba nam więcej wiary w siebie. Jesteśmy bardzo znudzonym i pasywnym narodem. Ale wróćmy do designu :)

Folkstar proponuje nam (w ogóle? póki co?) wzory łowickie. Ale rozejrzyjmy się wokoło siebie. Z czego słynie nasz region? Co było/jest naszą wizytówką? I oczywiście jak można to uatrakcyjnić, unowocześnić, bo, powiedzmy sobie szczerze - laleczki w łowickich strojach czy proste, drewniane klocki nie są zbyt atrakcyjne ;)

To na koniec trzy zdjęcia, z portalu folkstar, które wyjątkowo mnie urzekły. Podkładka pod myszkę, subtelna kawowa filiżanka (w sumie cała prezentowana w serwisie ceramika jest piękna), oraz coś bardziej oryginalnego czyli pas, który pięknie by się komponował z gładką i zwiewną sukienką :) Mam nadzieję, że portal będzie dalej się prężnie rozwijał.