Tym razem pod recenzencką
siekierkę wpadła animacja, nie nowa, bo z 2010 roku, studia Warner Bros w
reżyserii Zack Snyder, którego można kojarzyć z tak znamienitych produkcji jak
300, Sucker Punch czy Świtu żywych trupów. Strażnicy Ga’Hoole, bo to o nich
mowa, to opowieść na podstawie książek Kathryn Lasky, której głównymi
bohaterami są sowy. Poruszone zostało w niej kilka wątków.
Mamy dwóch różnych
braci, idealistycznego Sorena wierzącego w legendy o sowich strażnikach i
niedocenionego ambitnego Kludda, który wsparcie znajdzie gdzieś indziej.
Oczywiście niezmiennie pojawia się motyw walki dobra ze złem, w tym wypadku mamy piękne
drzewo Ga’Hoole i sowie królestwo, natomiast z drugiej strony dyktatura oparta
na sile i czystości rasowej – skojarzenie jednoznaczne. Rasa, która miałaby
przejąć sowie królestwa to płomykówki, a każda scena w ich ‘twierdzy’ jest
mroczna i poważna… prawie. Piękne ujęcie, kiedy to śnieżnobiała sowa, pani
generał mówi o chlubie służenia i możliwości dołączenia do Akademii Tito – w
tym momencie cała powaga legła w gruzach, a ja udławiłam się śmiechem. W końcu
nie każdy zna łacinę, nie mówiąc o łacińskich nazwach zwierząt, a w tym języku płomykówka
to Tyto Alba. Oczywiście tego później można się domyśleć, ale to już po fakcie.
Na to można przymkną oko, ale kiedy pojawia się tajemniczy ‘metal’ ziejący
dziwną magiczną siłą to zadałam sobie pytanie ‘czy oni nie przesadzają?’ albo
mówiąc potocznie ‘wtf?’. Gdybym wspomniała o okutych w żelastwo sowach
zajmujących się kowalstwem (śmiech) ktoś by powiedział, że się czepiam.
Możliwe, ale to wszystko jest tak naciągane i przesadzone… ‘ale to tylko bajka’
ktoś powie. Zgadzam się, ale od bajki też powinno wymagać się minimum logiki,
spójności i konsekwencji. Droga Sorena i przyjaciół do drzewa (potraktowanego po macoszemu) miałaby
wyczerpująca i o ile pierwsza w jakiś sposób to pokazuje, to później droga w
jedną czy drugą stronę zdaje się nic nie znaczyć. Mogłabym wymieniać wiele rzeczy,
idąc scena po scenie, ale do tego lepszy byłby videoblog. Pomysł bajki nie był
zły, ale wykonanie jest słabe. Przez cały czas trwania filmu poziom emocji jest
na tym samym poziomie, po 15 – 20 minutach zaczęłam odczuwać znużenie. Humor
jest żaden, napięcia nie ma żadnego bo całość jest strasznie przewidywalna, a
efekty, które ewidentnie były kierowane pod efekt 3D i wręcz nachalny
slow-motion próbujący dodać dramatyzmu, stawały się z czasem męczące. Podobne
wątki, niezwykle już oklepane widziałam lepiej i ciekawiej rozwinięte w innych
produkcjach.
Nie mogę jednak nie docenić animacji jako takiej. Twórcy mnóstwo
czasu spędzili w rezerwatach na obserwowaniu sów, ich wyglądu, poruszania się,
zachowań. Wizualnie bajka jest śliczna. Refleksy świetlne, ruchy skrzydeł,
piórek, puchatość sówek, perfekcyjna woda, każdy z tych efektów jest
zachwycający i zasługują one na nagrodę. Ale jednak to nie jest najważniejsze
kiedy idzie się do kina na bajkę (w większości rodzic z dzieckiem bądź młodzież
szkolna).
W jednej z opinii przeczytałam, że reżyser nie trafił tak naprawdę do
żadnej grupy wiekowej. Małe dzieci mogą się wystraszyć upiornych nietoperzy i
sów o czerwonych oczach, dorosły może być znudzony. Dlatego tak trudno znaleźć
grupę, której można by bajkę polecić. No, z pewnością wielbicielom sów ;].
Podsumowując strażnicy to typowy średniak, ani zły ani dobry. Bajka z piękną
animacją ale zrobiona na siłę, naciągana, niedopowiedziana i z błędami.
Dzieciaki, które nie są strachliwe mogą obejrzeć, również bez strachu o skurcz
brzucha ze śmiechu. Polecam dla tych rodziców, których dziecko widziało
wszystkie bajki i nie wiedzą co jeszcze mogą mu włączyć.
ocena 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz