piątek, 27 czerwca 2014

Legendy sowiego królestwa: Strażnicy Ga'Hoole (2010)

Tym razem pod recenzencką siekierkę wpadła animacja, nie nowa, bo z 2010 roku, studia Warner Bros w reżyserii Zack Snyder, którego można kojarzyć z tak znamienitych produkcji jak 300, Sucker Punch czy Świtu żywych trupów. Strażnicy Ga’Hoole, bo to o nich mowa, to opowieść na podstawie książek Kathryn Lasky, której głównymi bohaterami są sowy. Poruszone zostało w niej kilka wątków.

Mamy dwóch różnych braci, idealistycznego Sorena wierzącego w legendy o sowich strażnikach i niedocenionego ambitnego Kludda, który wsparcie znajdzie gdzieś indziej. Oczywiście niezmiennie pojawia się motyw walki dobra ze złem, w tym wypadku mamy piękne drzewo Ga’Hoole i sowie królestwo, natomiast z drugiej strony dyktatura oparta na sile i czystości rasowej – skojarzenie jednoznaczne. Rasa, która miałaby przejąć sowie królestwa to płomykówki, a każda scena w ich ‘twierdzy’ jest mroczna i poważna… prawie. Piękne ujęcie, kiedy to śnieżnobiała sowa, pani generał mówi o chlubie służenia i możliwości dołączenia do Akademii Tito – w tym momencie cała powaga legła w gruzach, a ja udławiłam się śmiechem. W końcu nie każdy zna łacinę, nie mówiąc o łacińskich nazwach zwierząt, a w tym języku płomykówka to Tyto Alba. Oczywiście tego później można się domyśleć, ale to już po fakcie. Na to można przymkną oko, ale kiedy pojawia się tajemniczy ‘metal’ ziejący dziwną magiczną siłą to zadałam sobie pytanie ‘czy oni nie przesadzają?’ albo mówiąc potocznie ‘wtf?’. Gdybym wspomniała o okutych w żelastwo sowach zajmujących się kowalstwem (śmiech) ktoś by powiedział, że się czepiam. Możliwe, ale to wszystko jest tak naciągane i przesadzone… ‘ale to tylko bajka’ ktoś powie. Zgadzam się, ale od bajki też powinno wymagać się minimum logiki, spójności i konsekwencji. Droga Sorena i przyjaciół do drzewa (potraktowanego po macoszemu) miałaby wyczerpująca i o ile pierwsza w jakiś sposób to pokazuje, to później droga w jedną czy drugą stronę zdaje się nic nie znaczyć. Mogłabym wymieniać wiele rzeczy, idąc scena po scenie, ale do tego lepszy byłby videoblog. Pomysł bajki nie był zły, ale wykonanie jest słabe. Przez cały czas trwania filmu poziom emocji jest na tym samym poziomie, po 15 – 20 minutach zaczęłam odczuwać znużenie. Humor jest żaden, napięcia nie ma żadnego bo całość jest strasznie przewidywalna, a efekty, które ewidentnie były kierowane pod efekt 3D i wręcz nachalny slow-motion próbujący dodać dramatyzmu, stawały się z czasem męczące. Podobne wątki, niezwykle już oklepane widziałam lepiej i ciekawiej rozwinięte w innych produkcjach. 

Nie mogę jednak nie docenić animacji jako takiej. Twórcy mnóstwo czasu spędzili w rezerwatach na obserwowaniu sów, ich wyglądu, poruszania się, zachowań. Wizualnie bajka jest śliczna. Refleksy świetlne, ruchy skrzydeł, piórek, puchatość sówek, perfekcyjna woda, każdy z tych efektów jest zachwycający i zasługują one na nagrodę. Ale jednak to nie jest najważniejsze kiedy idzie się do kina na bajkę (w większości rodzic z dzieckiem bądź młodzież szkolna). 
W jednej z opinii przeczytałam, że reżyser nie trafił tak naprawdę do żadnej grupy wiekowej. Małe dzieci mogą się wystraszyć upiornych nietoperzy i sów o czerwonych oczach, dorosły może być znudzony. Dlatego tak trudno znaleźć grupę, której można by bajkę polecić. No, z pewnością wielbicielom sów ;]. 

Podsumowując strażnicy to typowy średniak, ani zły ani dobry. Bajka z piękną animacją ale zrobiona na siłę, naciągana, niedopowiedziana i z błędami. Dzieciaki, które nie są strachliwe mogą obejrzeć, również bez strachu o skurcz brzucha ze śmiechu. Polecam dla tych rodziców, których dziecko widziało wszystkie bajki i nie wiedzą co jeszcze mogą mu włączyć. 
ocena 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz